W Tbilisi zatrzymaliśmy się w "naszym" Hostelu Georgia. Kupiliśmy mapy Osetii Południowej i Swanetii. Znów przespacerowaliśmy się po starym mieście. Wieczorem zaprzyjaźniłem się z Xavierem z Francji, z którym przy domowym winie miło rozmawialiśmy o świecie. Był też Henry z Niemiec (zawsze go spotykaliśmy, gdy wracaliśmy do hotelu Georgia), który planował przejechać świat na rowerze, zawsze zapominał naszych imion, twierdził, że wszystko, co niemieckie jest super, a co chińskie to szajs.
Wraz z zaprzyjaźnioną rodziną właściciela Hostelu zwiedziliśmy ogród botaniczny. Mikołajek był bardzo zadowolony, bo miał towarzyszy do zabawy: 5-letniego Dawida i 6-letnią Annę Marię. Wieczorem znów były rozmowy, tym razem przy czaczy.
Z Didube ruszyliśmy niezwykle widokową drogą do Kazbegi (Stepantsminda). Mikołaj przespał sporą część 3-godzinnej podróży. Zrobiliśmy zakupy ruszyliśmy w przeciwnym kierunku do wszystkich, którzy przyjeżdżają do Kazbegi. Naszym celem był szczyt Kurostsveri 4071 m n.p.m. Prawie 40 minut szukaliśmy dobrego miejsca u podnóża góry. P pysznej kolacji (makaron, parówki i serek topiony) wskoczyliśmy do śpiworów. Noc była chłodna i kilka razy mocniej zawiało. Kurostsveri pluło też nieźle lawinkami skalnymi.
Plan był taki: zdobycie od południa nieuczęszczaną drogą Kurostsveri 4071 m n.p.m., potem trekking pod klasztor Cminda Sameba (Świętej Trójcy) położony nad Kazbegi i dalej pod lodowiec Gergeti na Kazbeku, następnie powrót do Tbilisi. Niestety, planu nie udało się zrealizować. Marsz po stromym stoku Kurostsveri był bardzo powolny z powodu toksycznego Barszczu Sosnowskiego i wysokich traw, które z dołu wyglądały jak mech. W połowie drogi zdecydowaliśmy się wycofać. Zrobiliśmy ładne fotki w stronę Kazbeku. Podczas zejścia w żlebie rozciąłem palec, który wymagał interwencji chirurga, którego na szczęście znaleźliśmy miasteczku. Przez moją nierozwagę trekking pod lodowiec Gergeti musiał poczekać na inny termin.
Rano leniwie zebraliśmy się z namiotu w oczekiwaniu na promienie słońca, które rozgrzały chłodne górskie powietrze. Mikołaj z Beatą nazbierali dzikich malin, które świetnie okrasiły kaszkę. Drogę do Tbilisi tradycyjnie Mikołaj przespał.
W stolicy Gruzji kupiliśmy z wyprzedzeniem bilety na nocny pociąg do Zugdidi (11 lari, dziecko połowa ceny). Zszyty palec wyglądał dobrze, więc zdecydowaliśmy się wrócić w góry. Popołudniu znaleźliśmy świetny plac zabaw nieopodal ul. Marjanishvili, na którym Mikołaj szalał, a my miło porozmawialiśmy z Ukrainką z polskimi korzeniami, która od młodości mieszka w Gruzji. Noclegi były tradycyjnie w Hostelu Georgia.
Ranek, jak zwykle w Hostelu Georia, minął pod znakiem "georgian cafe". znów z żoną właściciela i ich dziećmi pojechaliśmy na wzgórze Mtatsminda, gdzie dla dzieciaków było mnóstwo atrakcji. Wieczorem, Jakub - właściciel Hostelu Georgia, zaprosił wszystkich gości na gruzińską kolację. Poznaliśmy trochę zwariowanego lekarza z Holandii, miłą parę ze Słowenii, Japończyka. Na kolacji nie mogło zabraknąć Henrego z Niemiec (który chyba zamieszkał w hostelu) i był także Xavier z mamą. Na kolację nie zeszli Ukraińcy (syn z matką), co było wielkim nietaktem z ich strony. Dla nas była to kolacja pożegnalna. Pożegnanie z Hostelem Georgia i z Tbilisi.
Dzięki uprzejmości Jakuba, mogliśmy zostawić bagaże w Hostelu i wieczorem spokojnie pójść na dworzec kolejowy. Połowę dnia spędziliśmy na placu zabaw przy Marjanishvili. Mikołaj był zawiedziony brakiem Anny Marii i Daniela (dzieci właścicieli hostelu), którzy mieli pójść z nami. Ale po oblaniu Mikołaja wodą z węża ogrodowego przez panią podlewającą trawnik wszelki braki towarzystwa zostały zrekompensowane. Po 16.00 poszliśmy na kolację: pyszna sałatka, gruziński chleb, pierożki khinkali (9 sztuk), lemoniada i dzbanek białego wina - wszystko wyśmienite.
O 21.00 pożegnaliśmy się z rodziną właścicieli Hostelu Georgia i poszliśmy na dworzec kolejowy. Na dworcu spotkaliśmy dwójkę Ukraińców z hotelu, którzy także jechali w stronę Swanetii. Nocna podróż w nie przypominała horroru z Azerbejdżanu. Był nawiew chłodneg powietrza, spokój i pełny relaks do samego rana.
Więcej o projekcie "Z dzieckiem w plecaku” na stronie zdzieckiemwplecaku.pl