lipiec/sierpień 2010 r. Armenia
Kontakty z mieszkańcami Armenii, szczególnie tymi spotykanymi w małych miasteczkach i wsiach okazały się bezcenne w trakcie naszej podróży. Otwarci i serdeczni Ormianie zwykle prowadzili z nami ożywione dyskusje, byli ciekawi nas i naszej wyprawy rowerowej, często wszystkich zapraszali na kawę lub wspólny posiłek przy stole. Niejednokrotnie mogliśmy też liczyć na ich pomoc w znalezieniu noclegu lub drogi. Na szczęście kiedyś w szkole nauczono nas rosyjskiego. Nielubiany wtedy, przydał się podczas wyprawy po Armenii i był głównym językiem, którym porozumiewaliśmy się sklejając wyrazy ukryte gdzieś głęboko w naszej pamięci. Spotykając się z ludźmi, zwykle uprzedzaliśmy ich wdzięcznym "Da, my gawarim niemnożka pa ruski"
Eczmiadzyn. Postój przy jednej z głównych ulic miasta. Podczas gdy część grupy wyruszyła na poszukiwanie marszrutki, reszta miała okazję na pierwsze kontakty z mieszkańcami Armenii. Zaciekawieni przybyłymi na rowerze turystami, zadawali mnóstwo pytań, robili nam zdjęcia i prosili o przejażdżkę rowerem.
W drodze do Amberd. Spotkanie z pasterzem podczas wspinaczki do twierdzy Amberd zaowocowało wspólną kawą w pięknych okolicznościach przyrody. Właśnie wtedy poznaliśmy jak smakuje prawdziwa gęsta i słodka ormiańska kawa.
Kobayr. Aby dojść do ruin tutejszego monastyru, musieliśmy zostawić rowery i na piechotę przedzierać się wąską i stromą ścieżyną prowadzącą przez kilka zabudowań. Nie widzieliśmy płotów, mieliśmy więc wrażenie, że wchodzimy komuś do zagrody. A życie tutaj toczyło się swoim codziennym mozolnym rytmem.
Kobayr. Ten młody chłopak chętnie pozował do zdjęcia. Przez dłuższy czas bacznie obserwował naszą grupę. Był chyba jednak zbyt nieśmiały, aby z nami porozmawiać.
Odzun. Na widok obładowanych bagażem rowerzystów majstrujący przy samochodzie mężczyźni zostawili na chwilę pracę. Krótka wymiana zdań, uśmiechy, pozdrowienia i pstrykniecie migawką aparatu.
Sanahin. Przed wejściem do klasztoru musieliśmy chwilę odpocząć. Szybko zjawiły się miejscowe kobiety z dzieckiem.
W drodze do Tatev przy sklepie i stacji benzynowej. Biegający chłopcy sami poprosili o zdjęcie na tle wysłużonej ciężarówki marki Ził.
Angeghakot. To był ciepły słoneczny poranek. Dookoła rozciągały się pastwiska, a w oddali widniała majestatyczna góra. Śniadanie zjedliśmy w towarzystwie sympatycznego pasterza.
Przełęcz Okuzarat. Ten starszy człowiek cierpliwie czekał aż wszyscy fotografujący zrobią należycie zdjęcie. Następnie powiedział "spasiba" i udał się w stronę wioski.
Przełęcz Vorotan. Zostaliśmy zaproszeni na kawę przez mieszkającą przy trasie rodzinę. Córka właścicielki domu i dzieci podróżujące z nami szybko znalazły wspólny język - uniwersalny język zabawy.
Goris. Sesja zdjęciowa z bawiącymi sie na ulicy dziećmi. Dziewczynki grały w badmintona, a chłopcy wykazali spore zainteresowanie naszym sprzętem turystycznym.
Goris. Sesja zdjęciowa z bawiącymi sie na ulicy dziećmi. Dziewczynki grały w badmintona, a chłopcy wykazali spore zainteresowanie naszym sprzętem turystycznym.
W drodze do Khor Virap. Staruszka i osiołek przeszli przez ruchliwą ulicę i skierowali się w stronę kilku skromnych zabudowań widocznych w oddali.
Khor Virap. Młoda para udaje się do monastyru na ceremonię zaślubin. Jak każe obyczaj, pan młody niesie w ręku białego gołębia.