zdjęcia i fotografie góry Kaukaz, Gruzja, Armenia, Azerbejdżan, turystyka, podróże, wyprawy, gospodarka, bezpieczeństwo, zabytki, zwiedzanie, trekking, Morze Czarne, wybrzeże, Tbilisi, Batumi, Mccheta, Kazbek, Kazbegi, Wardzia
strona główna strzalka relacje strzalka Gruzja - mały, bliski sąsiad

Gruzja - mały, bliski sąsiad - Tekst i zdjęcia Hanna Bauta

konkurs na najlepszą relację z podróży na Kaukaz 2010

podróż: lipiec 2010 r. Gruzja, Armenia, Ukraina

Już na lotnisku w Kijowie wzbudzamy zainteresowanie drużyny piłkarskiej Wit Georgia, której piłkarze wracają do Gruzji z rozgrywek na Ukrainie. W sumie powinnam użyć liczby pojedynczej bo największy podziw wśród wszystkich budzi mój 22 miesięczny syn. Cała drużyna dorosłych facetów rozpływa się nad nim, co już na samym początku podróży - do tego jakże małego, ale przepięknego i różnorodnego kraju - napawa mnie jednocześnie zdziwieniem i budzi pozytywne przeczucia.

Lot z Kijowa do Tbilisi, który trwa trochę ponad dwie godziny bardzo szybko mija, tym bardziej, że czas umila nam trener reprezentacji, który jednocześnie bawi się z Bernim i informuje mnie szczegółowo co warto w jego ojczyźnie zobaczyć. Merabi to przede wszystkim bardzo serdeczny człowiek, który nie tylko po wyjściu z lotniska zabiera nas autobusem do centrum miasta, ale później odwozi nas również samochodami swoich przyjaciół do hotelu. Jeszcze wieczorem dostaję od niego telefon, czy wszystko nam odpowiada. Po chwili również zapewnia, że w razie jakichkolwiek problemów mam do niego dzwonić. To pierwsze wrażenie jakie wywołują mieszkańcy tego państwa naprawdę zadziwia, tym bardziej, że ludzie są tu zorientowani nie tylko co do geopolitycznego położenia Polski, ale również naszej sytuacji na arenie międzynarodowej. A przede wszystkim postrzegają nas jako sprzymierzeńca w polityce. O wojnie, która jeszcze niedawno nawiedziła ich kraj nie chcą mówić - a ja nie naciskam. (Szybko się też okazuje, że Gruzja to kraj, który również można zwiedzać bez większych problemów z dziećmi. Wszędzie są apteki, gdzie można kupić pieluchy sprzedawane na sztuki, chusteczki, czy kaszki. Te ostatnie są prawdziwym ratunkiem, bo bez nich wyjazd mógłby się dość szybko zakończyć.) To, co budzi jeszcze większe wrażenie to podejście samych Gruzinów do naszego kraju. Dla niemal każdego Polaka Gruzini są ludźmi, którzy nie tylko są bardzo otwarci, ale też interesują się tym, co się dzieje w Polsce. Przebywając tam ma się nieodparte wrażenie, że ich zainteresowanie Polską jest autentyczne. Co rusz na ulicy czy w hotelu jesteśmy pytani kto został prezydentem i, że współczują nam z powodu narodowej tragedii. Ich solidarność z Polakami sięga nawet tak daleko, że w jednym z hosteli na przywitanie właścicielka składa nam kondolencje i opowiada, że jeszcze do niedawno na niedużym kantoru oprócz portretu pary prezydenckiej stał znicz i kwiaty.

Tbilisi - wschodni tygiel

W stolicy Gruzji wyczuwa się specyficzny klimat, który trudno określić. Składają się na niego sprzedawcy oferujący różnego rodzaju produkty począwszy od kawy a na odzieży kończąc. Do tego wszystkiego dochodzą kierowcy, którzy w ogóle nie zwracają uwagi na przechodniów. Ten nieład i ogólny galimatias połączony z ciekawą architekturą i zabytkami, umiejscowionymi w różnych częściach miasta tworzy ciekawą zielono-beżową przestrzeń i pokazuje koloryt tego wschodniego państwa na Zakaukaziu. Ale Tbilisi to również zielone miasto. Można się o tym przekonać oglądając zabytkowy klasztor Mama Dawidi, w którym pochowana jest matka Józefa Stalina. Usytuowany jest on na wzniesieniu w pobliżu parku dla dzieci, do którego dochodzi się specjalnie do tego celu wybudowaną trasa spacerową. Dalej z parku można się również przedostać do twierdzy Narikala. Po drodze do niej rozciąga się przepiękna panorama miasta. Za pozostałościami dawnej twierdzy, która została wybudowana już w IV w. przez perskich władców, rozciąga się także ogród botaniczny. Warto go odwiedzić głównie ze względu na wspaniały piętnastometrowy wodospad, pod którym można się wykąpać. Poza tym warto skupić się także na zobaczeniu przepięknej i oryginalnej architektury miasta, które pod tym względem jest pełne kontrastów. Klucząc pomiędzy ulicami odnaleźć można zdewastowane kamienice, w których mieszkają ludzie, ale i kościół z VI w n. e. lub być po prostu świadkiem powstawania nowoczesnej architektury i pomysłów władz na to jak w zabytkową miejską tkankę wpleść nowoczesne aranżacje, które na razie można obserwować na przykładzie zielonej kładki, która wznosi się nad rzeką Mtkwari. W drodze na dworzec w Didube z którego odjeżdżają marszrutki w różne strony Gruzji warto odwiedzić także targ i zaopatrzyć się chociażby w jedzenie na dalszą podróż.


Plac Niepodległości przy reprezentacyjnej ul. Rustaweliego w Tbilisi.


Widok na zabytkowe centrum Tbilisi


Gruzińskie łaźnie w Tbilisi


Panorama Tbilisi z Pałacem Prezydenckim w tle.


Pomost nad rzeką Mtkwari. Jak do tej pory jedyny nowoczesny element w krajobrazie centralnej części miasta (zdj. Małgorzata Gaul)

W drodze do .

Kazbegi czuje się prawdziwe zespolenie z krajobrazem jaki przetacza się przez zasłonięte szyby. Droga chociaż wyboista i pełna zakrętów dostarcza niezapomnianych wrażeń. Tym bardziej, że przejeżdża się przez przepięknie umiejscowioną twierdzę Ananuri, która wznosi się nad seledynową wodą jednego z tamtejszych jezior. Dalej mijamy tunele, którymi przyjeżdża się tylko wtedy, kiedy topniej śnieg w górach oraz wapienne skały, z których powoli sączy się woda. Cały ten krajobraz wzbogacony jest również licznymi zwierzętami w postaci świń i krów, których ogromne stada można obserwować niemal przez cały czas podróży po regionie Chewi. Intensywnie zielone góry, towarzyszą nam przez całą drogę do tego małego górskiego miasteczka, które stanowi bazę wypadową dla tych wszystkich, którzy chcą zdobyć najwyższy szczyt Gruzji - wygasły wulkan Kazbek (5047 m n.p.m.). My oczywiście nie mamy aż tak ambitnych planów i chcemy się dostać tylko do stacji meteorologicznej umiejscowionej przy lodowcu. Z Kazbegi wyruszamy najpierw do Klasztoru św. Trójcy (Cminda Sameba). Tam też nocujemy z widokiem na wspaniale podświetlony klasztor. Widok na niego oraz otaczające go ze wszystkich stron wysokie góry, rzeczywiście w jakiś magiczny sposób uświadamia potęgę przyrody i sprawia, że człowiek ma poczucie ponadziemskiej siły kierującej wszystkim wokół. Na następny dzień wyruszamy dalej, jednak zanim jeszcze dochodzimy do rzeki, którą trzeba pokonać w drodze do stacji meteorologicznej pogoda nagle się psuje, a my jesteśmy zmuszeni wracać z powrotem. Zmienna pogoda jednak nie psuje nam nastroju, bo na łonie tak niesamowitej przyrody mieliśmy po prostu odpocząć od codziennego gwaru miasta. Dalszym naszym celem jest Batumi, do którego wbrew pozorom bardzo trudno się dostać. (Warto też pamiętać, że podróżując po Gruzji niemal zawsze trzeba przejeżdżać przez Tbilisi, które jest swojego rodzaju jedynym węzłem komunikacyjnym umożliwiającym podróż do mniejszych miejscowości.) Bo Batumi to przede wszystkim


Widok na jedno ze świętych miejsc Gruzinów - Cminda Sameba

turystyczny kurort,

do którego latem zjeżdżają się niemal wszyscy mieszkańcy Zakaukazia. Dlatego bilety najlepiej kupować z dużo większym wyprzedzeniem. Warto też odwiedzając Gruzję pojechać do Armenii. Tym bardziej, że pomiędzy stolicami kursuje międzynarodowy pociąg, a na przejściu granicznym bez trudu można wyrobić wizę. My również korzystamy z takiej możliwości, tym bardziej, że do naszej pośpiesznej decyzji w dużym stopniu przyczynia się pani w dworcowym okienku, która po prostu obwieszcza nam, że wszystkie bilety z Tbilisi do Batumi wykupione są z dwutygodniowym wyprzedzeniem. Po czterodniowym pobycie w Armenii w końcu decydujemy się na powrót do Gruzji przez przejście graniczne, znajdujące się niedaleko Wardzi, czyli skalnego miasta, które powstało na przełomie XII i XIII w. Robi ono wrażenie nawet w porównaniu z Czufut Kale, które znajduje się na Krymie. Warto je odwiedzić nie tylko ze względu na to, że jest to największa atrakcja regionu Mescheti, ale przede wszystkim ze względu na 70 m korytarz, który wiedzie w głąb skał i, w którego wnętrzu można napić się wody ze źródła, spełniającego życzenia. Interesująca jest również świątynia ulokowana w jednej z 250 zachowanych do tej pory komnat wykłutych w kamieniu. Zwiedzając Wardzie warto także przespacerować się po malowniczej okolicy, co odważniejsi mogą również wykąpać się w basenie z gorącymi źródłami. Naprzeciwko wejścia do miasta po drugiej stronie mostu można też smacznie i niedrogo zjeść oraz rozbić namiot. Wyjazd ze skalnego miasta nie okazuje się tak trudny, pomimo naszych wcześniejszych doświadczeń. Zapełniona marszrutka zabiera nas do Achałcyche. Stamtąd też dalej już razem z dwójką chłopaków w siódemkę jedziemy do Sarpi przy granicy z Turcją. Droga jest męcząca i długa, głównie dlatego, że ze względu na remont krótszej trasy jedziemy tą dłuższą przez Borżomi i Kutaisi, aż do Batumi. Siedmiogodzinna podróż dobiega wreszcie końca


Skalne miasto w Wardzi z przełomu XII i XIII w.


Widok z monastyru zlokalizowanego w skalnym mieście - Wardzia.


Prace przy budowie kościoła w Sarpi nad Morzem Czarnym

nad Morzem Czarnym.

Ta niewielka miejscowość z kamienistą plażą unaocznia także antagonizmy pomiędzy Turkami a samymi Gruzinami. W oddali już po tureckiej stronie granicy wznosi się malowniczy meczet, wieża strażnicza oraz turecka flaga. Dwa ostatnie elementy obecne są również po stronie gruzińskiej, gdyż kościół jest dopiero budowany nota bene przez sympatycznego rzeźbiarza Anatolija, którego poznajemy niedługo po przybyciu do Sarpi. Twórca miejscowego kościoła zaznajamia nas z prawdziwą gruzińską architekturą, która nawet teraz w XXI w. wykonywana jest dokładnie tak, jak dziesięć wieków temu. Nie ma tu żadnej mechanicznej produkcji, a ekipa, która pracuje przy budowie świątyni wszystko wykonuje ręcznie za pomocą dłuta i piły, zadziwiając swoim kunsztem i dokładnością. Nic zatem dziwnego, że architektura sakralna w Gruzji, wykonana głównie z piaskowca, robi takie niesamowite wrażenie. Drugim elementem, który wzbudza zachwyt jest chleb. Tradycyjne wypiekanie w piecach o stożkowym kształcie zajmuje piekarzom nie więcej niż pięć minut. Równie szybko znika w naszych ustach, a nam robi się po prostu błogo na duszy. Ale mnie w Gruzji zadziwia przede wszystkim podejściem ludzi do dzieci. Moje zdziwienie połączone z konsternacją wzrasta z każdym dniem podróży po tym niesamowitym kraju. Bo Berniego każdy chce wziąć na ręce, przytulić, pocałować i zrobić zdjęcie. Nikt się nie pyta o pozwolenie, co po pewnym czasie staje się trochę męczące, jednak i tak nie przeszkadza na tyle, abym już przed wyjazdem chciała tu wrócić z powrotem i to jak najszybciej.


Arbuzy dostępne są wszędzie

Wszelkie prawa zastrzeżone © Copyright by kaukaz.pl