zdjęcia i fotografie góry Kaukaz, Gruzja, Armenia, Azerbejdżan, turystyka, podróże, wyprawy, gospodarka, bezpieczeństwo, zabytki, zwiedzanie, trekking, Morze Czarne, wybrzeże, Tbilisi, Batumi, Mccheta, Kazbek, Kazbegi, Wardzia
strona główna strzalka relacje strzalka Bogactwo duszy w kraju biednych ludzi

Bogactwo duszy w kraju biednych ludzi - Daniel Suliga, Krotoszyn

konkurs na najlepszą relację z podróży na Kaukaz 2010

podróż: 2010r., Gruzja

Dziś, w dobie turystyki masowej, ginie powoli to, co powinno być celem każdego podróżnika - poznanie kraju, do którego jedzie. Wszak kraj to nie tylko budynki, pomniki, ciepłe plaże. Nie będę szczególnie oryginalny, powtarzając, że, kraj to przede wszystkim ludzie ze swoją mentalnością, przekonaniami, kulturą, zachowaniami, poglądami. Aby odkryć i poznać to wszystko, trzeba się zaangażować, przygotować do spotkania z inną kulturą, odważyć się poruszać czasem niemiłe tematy, odrzucić stereotypowe myślenie i, a może przede wszystkim, starać się zrozumieć ludzi, żyjących w innym zakątku świata, wychowanych w innych wartościach. Bo przecież, mimo że Kaukaz Południowy nie jest geograficznie daleko od Polski, to jednak, kulturowo i mentalnie to inny biegun, inny świat. W ten właśnie świat - świat zwykłych ludzi, żyjących w Gruzji, ludzi z różnymi biografiami, różnych narodowości i z różną przeszłością staraliśmy się wniknąć podczas miesięcznej podróży, odbywanej gównie autostopem po Sakartwelo.

Dolar wobec potęgi arbuza

Wychodzimy ze stacji metra troszkę zdezorientowani. Marszrutek, które powinny odjeżdżać sprzed stacji, nigdzie nie widać. Pomaga nam jeden z taksówkarzy.

"Za związku sowieckiego było lepiej! Pracowałem na Ukrainie, żyłem godnie. A zobacz co teraz - nie mam nic oprócz tego samochodu. Z emerytury nie starcza mi nawet na jedzenie!"

Nasza pierwsza rozmowa z Gruzinem i jakże typowe, wschodnie narzekanie. Jednak nie do końca. Mężczyzna, mimo że był taksówkarzem, co w Gruzji oznacza, że po prostu ma samochód i stoi na ulicy, czekając na kogoś, kogo można będzie podwieźć, nie chciał od nas pieniędzy. Jeszcze dobrze nie rozpoczęliśmy podróży, a już poznałem gruzińską gościnność i uczynność, której później mieliśmy jeszcze niejednokrotnie zasmakować. W różnych częściach Gruzji ci nieliczni, którzy mieli jakieś pieniądze zawsze dosłownie wciskali je nam do kieszeni; ludzie, którzy mieszkali w górach i mieli tylko ser, dzielili się serem; człowiek, którego całym majątkiem była zdezelowana ciężarówka z paką załadowaną arbuzami, dzielił się arbuzami. Dopiero tam, w Gruzji, zrozumiałem jak w naszym świecie, małostkowym jest ofiarowanie nawet miliona dolarów przez człowieka, który nie zauważy wielkiego ubytku pieniędzy na swoim koncie.

Dado

Dado jest Osetyńcem. Ma 21 lat. To on załatwił konia dla mnie oraz dla mojego współtowarzysza podróży. W trójkę wyruszamy z wpół wymarłej osetyńskiej wioski położonej w zachodniej Gruzji. Koń współtowarzysza bardzo szybko odmawia mu jakiejkolwiek współpracy. Nie reaguje na jego pokrzykiwania, poganiania. Idzie leniwie, po pewnym czasie orientujemy się, że kuleje na jedną nogę. Kolega odstaje w tyle, ja nawiązuję rozmowę z Dado. Pytam, dlaczego nie wziął ze sobą lepszych koni. Dado jest małomówny i nieco speszony, jednak kolejne moje pytania odsłaniają tragiczną historię jego rodziny.

Dado z rozrzewnieniem wspomina konie, które kiedyś miał. Opiekował się nimi od młodości. Wyuczył je nawet, dawać nogę na powitanie. Były to dwa wspaniałe wierzchowce. Nie trzeba było uderzać ich gałązkami drzew, aby zechciały nieznacznie przyśpieszyć. Jednak, kiedy jego ojciec zachorował, konie trzeba było sprzedać. Rodzina potrzebowała pieniędzy na operację. W potrzebną sumę wliczone były łapówki dla najróżniejszych pracowników publicznej i bezpłatnej służby zdrowia. Wierzchowce udało się sprzedać za 3 tys. dolarów, co jest w Gruzji niezłym majątkiem (w czasie podróży oferowano mi np. kupno domu na wsi za 1,5 tys. dolarów). W ten sposób rodzina zdobyła środki potrzebne na operację, pozbawiając się jednocześnie bardzo ważnego na gruzińskiej wsi środka lokomocji i pracy, jakim jest do tej pory koń. Operacja się udała, lekarze nie zdołali jednak wybudzić głowy rodziny ze śpiączki. Dado pozostał sam z matką. Teraz musi pożyczać konie od kogoś z dalszej rodziny. Żyje w na poły wymarłej wiosce, ale tak jak większość tych, którzy Nasz przewodnik - Dado (z lewej) jeszcze nie wyjechali, planuje wyemigrować do Rosji. Dla niego i matki, jako Osetyńców, jest to, w przeciwieństwie do Gruzinów po 2008 roku, możliwe.

W Rosji, według ich miar, żyje się dobrze. Ci, którzy wyjechali mają nawet samochody.

Dado musiał być dość pilnym i zdolnym uczniem. Jako jeden z niewielu poznanych przeze mnie młodych ludzi, mówił w języku rosyjskim. Uśmiechał się rzadko. Właściwie, to uśmiechnął się tylko jeden raz - kiedy spadł z konia. Był to jego piąty upadek w życiu, jeszcze nigdy nic mu się nie stało. Mówił niewiele.

"Saakaszwili to tchórz"

"Wina można mieszać. My, Gruzini, wychowani jesteśmy w kulcie wina. Każdy z nas wie, jakie szczepy można pomieszać, jakie wino dolać do drugiego, aby osiągnąć pożądany smak. Nie musimy się tego uczyć, po prostu eksperymentujemy. Teraz np. spróbujemy dodać do wina wytrawnego odrobinkę słodkiego."

Siedzimy z Dawidem, byłym marynarzem, dziś sprzedawcą w winiarni swojego kolegi w Tbilisi. Dawid przyjmuje nas w gustownie urządzonym pomieszczeniu dla gości. Pijemy wino, zajadamy się serami. Dawid bardzo żałuje, że nie może zjeść przygotowanej przez nas sałatki mięsnej, ale pości. Pierwszy raz jakiś gość cokolwiek mu przygotował, co wywołało u emocjonalnego Dawida niemałe wzruszenie. Opowieść płynie dalej:

"Przehulałem swoje życie. Myślałem, że w każdym porcie mogę mieć nową kobietę, chciałem mieć je wszystkie. A nie o to w życiu chodzi. Teraz wiem, że w życiu chodzi o to, aby po tobie coś pozostało. A co zostanie po mnie? Ożeniłem się w wieku 45 lat, żona od razu musiała wyjechać do Stanów, aby pracować. Tam urodziła mi córkę, teraz ma już 3 latka, a się jeszcze ani razu się z nią nie spotkałem.".

Dawid wyjmuje fotografię, pokazuje mi, całuje z czułością. Na fotografii dziewczynka, w tle kolorowe zabawki, dziewczynka się uśmiecha. Dawid, krępy mężczyzna z szerokimi barami i tatuażami na rękach i ja, który przyjechał z innego, lepszego świata, mamy łzy w oczach.

"Kiedy będziesz jutro leciał samolotem do domu, będziesz tam, wysoko, pomódl się proszę za to, abym mógł się spotkać z córką".

Kolejny toast. Za Lecha Kaczyńskiego. Jest to mój ostatni wieczór w Gruzji, toastów za byłego prezydenta Polski było bez liku. Zawsze w takich momentach serce biło mi szybciej - miło jest słyszeć tyle ciepłych słów o byłym prezydencie swojego kraju w tak odległych miejscach. I to niezależnie czy był to prezydent przeze mnie popierany, czy nie. I niezależnie od tego, na ile toasty te spowodowane są wszechobecną propagandą antyrosyjską, prowadzoną w gruzińskich mediach.

Dawid przytacza sytuację, szeroko swojego czasu opisywaną przez naszą prasę, kiedy polski prezydent elekt postanowił swoimi odwiedzinami zademonstrować poparcie dla Saakaszwiliego. Dawida co innego uderza w wydarzeniu z okresu wojny pięciodniowej:

"Saakaszwili to tchórz! Wstyd mi za niego! Jak można swojego gościa, prezydenta drugiego kraju, swojego przyjaciela narażać na niebezpieczeństwo i brać w rejon wojny! Gościa należy chronić, a nie pokazywać mu wojnę. Po co on go tam zabrał! A potem zachował się jeszcze gorzej, po prostu uciekł, kiedy usłyszał strzały! Typowy tchórz! Widziałem taki filmik, jak jeden z ochroniarzy podkłada mu nogę, żeby tylko nie uciekł i nie pozostawił waszego prezydenta samemu sobie. Nie szanuję go. Ale wiem, że każdy naród na takiego prezydenta na jakiego zasłużył. Naród gruziński nie zasłużył w tej chwili na nikogo lepszego. Naród gruziński nic już w świecie nie znaczy".

Na pożegnanie po długiej nocy obejmuję go. W samolocie na drugi dzień modlę się gorąco za spełnienie jego marzenia - spotkania z córką.

Wielki Naród Gruziński.

"Nam niepotrzebne miliony dolarów. Na cholerę mi? Nie rozumiem tych Amerykanów! Jeżeli ja miałbym tyle pieniędzy co oni, to bym się podzielił z biednymi, dawałbym ludziom na ulicy. To grzech, mieć tyle pieniędzy, kiedy na około ludzie mają mniej. Każdy ma prawo do godnego życia. I my Gruzini, naród z takimi tradycjami i historią, też mamy! Dlaczego wszystkim to przeszkadza? Po co Rosji była ta wojna? Mało im terytorium, że interesują się maleńką Gruzją? Przecież Abchazja i Osetia były zawsze nasze! Wystarczy zapytać ludzi, którzy tam żyją. Każdy ci powie, że woli Gruzję od Rosji. Sam miałem tam wielu znajomych, z którymi teraz, po wojnie, nie mam kontaktu".

Inżynierowie, z którymi jedziemy upewniają się, że nie nagrywamy ich płomiennej przemowy na aparat fotograficzny. Dziwi mnie trochę ta nienawiść do USA, w końcu sami pracują przy budowie drogi, którą finansują Stany.

"Oni nam nie dają pieniędzy. Sami przyjeżdżają i budują drogę, bo uważają, że Gruzin drogi wybudować nie potrafi. Zobacz kto tam pracuje - Ormianie, Uzbecy. Wszyscy, tylko nie Gruzini. A drogę budują firmy amerykańskie, projektują angielscy inżynierowie. Dla nich Gruzin nie jest godzien budować drogi".

Nie dociekam, co w takim razie oni, Gruzini, tam robią i dlaczego wracają do domu służbowym jeepem.

Gruzińskość i Gruzja dużo dla nich znaczą. Temu, że Gruzja jest teraz słaba i mała, z czego przecież doskonale zdają sobie sprawę, są winni wszyscy wokół - Rosja ze swoimi imperialnymi zapędami, USA ze swoją pomocą-niepomocą, narody, które zabierają pracę uczciwym Gruzinom, kapitalizm, który niszczy ludzi, powodując ich niemoralną pogoń za pieniądzem. Gruzja i gruziński naród (który co prawda "ochrzcił się po Ormianach, ale tylko kilka marnych lat!") wplątany w to wszystko stracił swoją historyczną i oczywistą wielkość.

Przy okazji podobnych historyczno-politycznych rozmów często zaskakiwała mnie doskonała gruzińska znajomość historii Polski. Świetnie kojarzyli fakty nie tylko z historii najnowszej, ale także z polskich zrywów niepodległościowych, nie wspominając już o bieżącej polityce. Często podkreślali też podobieństwo losów Gruzinów i Polaków - narodów uciśnionych przez Rosjan (bo przecież to, że 

"Rosjanie zabili polskiego prezydenta jest oczywiste!" - spotkałem zaledwie jednego rozmówcę, który nie wypowiedział tej powtarzanej jak mantry frazy, na dowód, że Rosjanie nadal "trzymają lapę" na swoich sąsiadach). Gruzini widzą w Polakach naród, który jako jedyny w Europie ich rozumie. Coś w rodzaju braci w niedoli.

752 barany.

752 barany skutecznie uniemożliwiały przejście wąską ścieżynką. Czaban poradził nam siąść z nim i troszkę odpocząć, wiedzie bowiem ze sobą niebezpieczne psy. Przysiedliśmy do niego, nie opierając się za bardzo. Byliśmy potwornie zmęczeni - maszerowaliśmy już piątą godzinę, a przed nami jeszcze co najmniej dwie.

"Kiedy zbierzemy się w trójkę to, aby ostrzyc te wszystkie barany schodzi nam około tygodnia. Potem prowadzę je z powrotem. Tutaj są lepsze trawy. Zazwyczaj strzyżemy dwa razy w sezonie, teraz będzie już drugi".

752 barany wydają mi się sporą ilością, ale czaban wyjaśnia, że nie są to oczywiście tylko jego barany. Wśród ich posiadaczy wymienia całą bliską rodzinę, on je tylko wypasa. Pozostali pracują na nizinach, z dala od rodzinnej Tuszetii - jako lekarze, nauczyciele.

752 barany niemrawo idące na strzyżenie w górach przepięknej i malowniczej Tuszetii

Życie w górskiej Tuszetii tętni tylko latem. Poza Omalo, centrum tego górskiego regionu, pozostałe osady są na zimę opuszczane. Wczesną jesienią odbywa się święto spędzania bydła na niziny. Za uczestnictwo w tym wydarzeniu zachodni turyści płacą spore, jak na warunki gruzińskie, pieniądze. Zimę Tuszetyńcy spędzają ze swoimi stadami na nizinnych pastwiskach, potem wracają na górskie hale. Jednak wiele wiosek jest już na poły wymarłych. Domy, z których wiele zostało wybudowane jeszcze w czasach średniowiecznych, stoją puste. Wieże, postawione w tych górach nie wiadomo w jakim celu i nie wiadomo przez kogo; warownie, groźnie wznoszące się nad niektórymi osadami, sterczą poszarpane, zagubione wśród malowniczych szczytów i czasu.

Tuszetia to nie tylko piękny i dziki górski region. To także okręg graniczący z Kaukazem Północnym i jego najbardziej niespokojnym regionem - Czeczenią. To właśnie tam przekonaliśmy się, dlaczego armia gruzińska uważana jest za jedną z najsłabszych na wojowniczym Kaukazie.

Po spotkaniu z baranami, według zapewnień czabana, powinniśmy dotrzeć za jakąś godzinę do ostatniego przed przełęczą posterunku żołnierskiego. Po raz kolejny jednak przekonaliśmy się, że albo ludzie gór mają inne pojęcie przestrzeni, albo po prostu łatwiej jest im maszerować bez wielkiego plecaka. Do bazy docieramy wycieńczeni dopiero po dłużących się niemiłosiernie trzech godzinach.

Żołnierze, widząc nasze zmęczenie wynoszą nam na "podwórko" taborety. Dowiedziawszy się, że jesteśmy z Polski jeden z nich jednym tchem wymienia: "Deyna, Tomaszewski, Górski, Dudek!", dowodząc tym samym, że jego wiedza na temat polskiego futbolu nie ogranicza się tylko do "Orłów Górskiego". Jakiś młodszy szeregowy z empatią pochyla się nad moją ortezą na kolanie. Okazuje się, że jest byłym sportowcem, zawiązuje się dyskusja na temat kontuzji. Dowódca zmiany wita nas jako gości, od razu zaznaczając ze smutkiem, że alkoholu na terenie bazy pić nie wolno, ale na kolację jesteśmy jak najbardziej zaproszeni.

Stoimy więc przed stołówką czekając, aż zwolni się dla nas miejsce. Na kolację baranina w sosie własnym. Delikates niezwykły, zważywszy, że znajdujemy się na wysokości 2700m. n.p.m. To właśnie tam byliśmy świadkami sceny, niezbyt dobrze świadczącej o gotowości bojowej armii gruzińskiej.

Dowódca zmiany dostaje jakiś meldunek przez radio. Zaczyna chaotycznie biegać po podwórzu, kogoś wywołuje ze środka, nam pokazuje, abyśmy przykucnęli za namiotem. Ze środka wybiega starszy żołnierz w klapkach i dresie. Dowódca biegnie w jego stronę z dobytym ze zbrojowni kałasznikowem, żołnierz szybko biegnie po magazynek. Wszystko to trwa dłuższą chwilę - zarówno zbrojownia jak i magazyn z amunicją są pozamykane na kłódki, a klucze ma tylko dowódca zmiany. W końcu jednak żołnierz w dresie i klapkach, wyekwipowany w kałasznikowa wyrusza w górę. Kucamy i patrzymy na to wszystko mocno zdezorientowani. Nasz pytający wzrok spotyka się oczami dowódcy, który uśmiecha się od ucha do ucha, doprawiając sobie do głowy rogi z palców i pokazując na górę. No tak! Wszystko jasne. Jesteśmy świadkami polowania na kozicę.

Po jakimś czasie starszy żołnierz powraca z pustymi rękoma. Na placu zebrali się prawie wszyscy stacjonujący w jednostce, łącznie z patrolem, który wcześniej meldował o kozicy, a teraz opuścił swoje stanowisko. Rozpętała się głośna dyskusja, prowadzona w języku gruzińskim. Z gestów udało nam się wywnioskować, że po dłuższym zwalaniu winy jeden na drugiego, żołnierze stwierdzili, że winę za nieudane polowanie ponosi opieszały dowódca zmiany. Widocznie hierarchia w armii gruzińskiej niespecjalnie przeszkadza, w demokratycznym obwinieniu dowódcy. Zresztą, ten ostatni niewiele sobie z tego robiąc, zaprowadził nas na pyszną i sytą kolację.

Macho przy górskim strumieniu

Wojciech Górecki pisze w swojej książce, że drogą tą, jeżeli ktoś nie musi, nie jeździ. Kierowcy marszrutek wolą nadrabiać kilometrów, byle tylko nie jechać przez góry. My się uparliśmy.

Do wsi Keda dotarliśmy z muzułmaninem z Adżarii.

"Adżaria wcale nie potrzebuje Saakaszwiliego. Powie ci to każdy. Za Abaszydze było o wiele lepiej. Ludzie mieli pracę, pieniądze. Teraz nie ma nic. Ani demokracji, ani pracy!".

Wielkość wsi oraz jakość drogi nie rokowały zbyt dobrze dla dwójki autostopowiczów. Jednak po niecałej godzinie wylegiwania się na przydrożnym kamieniu, zostaliśmy zabrani przez. starsze małżeństwo Estończyków. Przyjechali tutaj, aby zobaczyć miejscowość Akhalkalaki oraz jednostkę, w której stacjonował za młodu Estończyk. Wielu młodych z tzw. Pribaltiki władza sowiecka wysyłała na służbę z dala od domu. Kaukaz nie był najgorszym z miejsc, klimat, mimo że o wiele cieplejszy niż w Estonii czy na Łotwie, to znośny, a nawet zdrowy. Gorzej było na Północy lub na Syberii, gdzie, według słów naszych gospodarzy, wielu młodych zginęło z powodu nieprzystosowania do skrajnie trudnych warunków klimatycznych.

Drogę znad wybrzeża Morza Czarnego do Akhalkalaki wiodącą przez góry Mniejszego Kaukazu Estończyk w czasach swojej przymusowej, trzyletniej służby przemierzał czołgiem. Pewnie dlatego był teraz nieco zdziwiony, że nisko zawieszony Chevrolet nie bardzo może sobie poradzić z trudnościami górskiej drogi. A może kiedyś była po prostu bardziej zadbana? Do tego nad nami szalała burza. Deszcz lał, błyski nie przestawały rozjaśniać zaciągniętego czarnymi chmurami nieba.

Budowanie drogi przez porywisty i błotnisty górski strumień po burzy to zadanie dla prawdziwego kaukaskiego macho

Przejechaliśmy przełęcz, burza nieco zelżała. Byliśmy pewni, że najgorszy odcinek mamy za sobą. Jednak myliliśmy się. Na naszej drodze niespodziewanie wyrósł szeroki i porywisty strumień. Wieśniacy, napotkani po drodze, śpieszyli się po krowy, rzucili tylko coś przez ramię o jakimś traktorze. Po pewnym czasie pod zablokowaną przeprawą zebrało się sporo samochodów. Jakaś rodzina wracająca z wesela, częstująca nas pysznymi jabłkami, jakaś wyładowana po brzegi półciężarówka. Bez problemów przejechał tylko pełen pijanych i śpiewających wesoło Gruzinów jeep. Mężczyźni stali wokół przeprawy, zastanawiając się co począć. Sprawę w swoje ręce wziął szeroki i umięśniony kierowca półciężarówki w czerwonym podkoszulku. Wsadził sobie papierosa w usta i rozpoczął budowanie przeprawy. Inni, w tym my, nieco zawstydzeni swoją bezczynnością, szybko wzięli z niego przykład. Kierowca półciężarówki dowodził i dźwigał największe kamienie. Po zakończeniu pracy to on mógł przeprawić się jako pierwszy.

Tym razem gruziński macho mógł wykazać się swoimi umiejętnościami za kółkiem. Po triumfalnym przejeździe popatrzył na wszystkich z dumą ze swojej kabiny, splunął, wysiadł i zaczął dowodzić przeprawą. Kobiety popatrzyły na niego z wyraźnym podziwem. Ściemniało się już, kiedy znaleźliśmy się po drugiej stronie i mogliśmy kontynuować jazdę.

Zakończenie

Po Gruzji podróżowałem z kolegą, który nie mówił po rosyjsku. Dlatego niektóre rozmowy opisane są w osobie pierwszej, natomiast wspólnie przeżyte przygody w mnogiej. W czasie podróży dzięki rozmowom z napotkanymi, bardzo pomocnymi i gościnnymi ludźmi, mieliśmy okazję zaobserwować nie tylko zmiany w krajobrazie, ale i w mentalności. Górska i niedostępna Tuszetia zamieszkała przez uczynnych górali, turystyczna Swanetia, rozgrzane i tropikalne Morze Czarne, nad którym właściciel restauracji zapłacił nam za marszrutkę i postawił kawę, muzułmańska i skryta w sobie Adżaria. i można by tak wymieniać, wymieniać. i mnożyć przygody, mnożyć opowieści o pięknych miejscach. O ludziach, zapraszających nas do swoich domów, częstujących kawą, winem, wódką, czaczą. Ale nie o to chodzi w relacji. Nie ma to być wyczerpująca i nudna opowieść, która dostarczając ogromnej ilości szczegółów, pozbawia przyszłych podróżników wszelkiego zaskoczenia. Ma to być inspiracja. Bo żadna relacja, żaden, nawet najbardziej sugestywny opis, nie zastąpi przeżytych przygód. Także tych, które wydają się niczym, w porównaniu do tego, co przeczytamy.

Porady praktyczne:

Dojazd do Gruzji oraz poruszanie się po niej jest bardzo łatwe. Bardziej liczy się Twoje nastawienie. Dlatego jadąc do Gruzji otwórz się na ludzi. Nie ignoruj, kiedy Cię zagadują, nie denerwuj się ich dociekliwością, nie udawaj, że nie dostrzegasz ich dobrych chęci. Zabierz ze sobą coś, czym możesz choć symbolicznie odwdzięczyć się za gościnę i okazaną pomoc. Odrzuć europejskie miary i stereotypy. Przeczytaj coś na temat historii tego narodu, kraju, na pewno to pomoże zarówno w zrozumieniu myślenia tych ludzi, jak i we wkupieniu się w ich łaski. W końcu odważ się na podróż nieskrępowaną żadnymi planami, terminami. Nigdy nie wiesz, kto Cię zaprosi do swojego domu, z kim spędzisz zupełnie niezaplanowany wieczór, dyskutując przy niezrównanym winie o życiu, Bogu, historii, polityce, rodzinie. Słuchaj ludzi, nie narzucaj się im ze swoimi poglądami. Słuchaj, a wyjedziesz z Kaukazu z bogatszą duszą.

Wszelkie prawa zastrzeżone © Copyright by kaukaz.pl