zdjęcia i fotografie góry Kaukaz, Gruzja, Armenia, Azerbejdżan, turystyka, podróże, wyprawy, gospodarka, bezpieczeństwo, zabytki, zwiedzanie, trekking, Morze Czarne, wybrzeże, Tbilisi, Batumi, Mccheta, Kazbek, Kazbegi, Wardzia
strona główna strzalka relacje strzalka Pierwsze spotkanie z Gruzją.

Pierwsze spotkanie z Gruzją. - Marcin Kamiński

konkurs na najlepszą relację z podróży na Kaukaz 2010

część 4

Dzień 9 25.09.2010

Wstałem przed siódmą, ponieważ o wpół do dziewiątej mieliśmy wsiąść w marszrutkę z powrotem do Achalciche. Pożegnaliśmy się z gospodarzami i wsiedliśmy do samochodu. Jechał podejrzanie wolno. Po jakimś czasie zatrzymał się i nie chciał jechać do przodu, mimo tego, że silnik był włączony. Kierowca zatrzymał się na pasie ruchu, nie zjechał na pobocze, podniósł maskę i zaczął kombinować. Z naprzeciwka nadjechała inna marszrutka. Kierowca zatrzymał się na pasie obok, równolegle do naszego auta, wyszedł i po krótkiej rozmowie zaczął pomagać naszemu kierowcy. Komizm sytuacji dopełnił trzeci kierowca, który jechał naszym pasem ruchu. Zamiast zatrzymać się i zwyzywac każdego, kogo by się dało, tak jak to się robi w Polsce. On po prostu podszedł do równoległego auta, wszedł do środka, puścił w radiu swoją własną kasetę z muzyką i przyłączył się do naprawiania. Dzięki temu już po jakiś piętnastu lub dwudziestu minutach znowu jechaliśmy.

Do Achalciche dojechaliśmy mniej więcej na dziesiątą trzydzieści, musieliśmy godzinę poczekać na odjazd marszrutki do Batumi. Kupiliśmy po bułce z serem i po lodzie (sześć lari za wszystko), i czekaliśmy na odjazd. Równo o jedenastej trzydzieści wyjechaliśmy, definitywnie pozostawiając za sobą ten rejon Gruzji wraz z jego skalnymi miastami.

Podróż była niemiłosiernie męcząca, w małym, ciasnym busie przejechaliśmy praktycznie przez pół Gruzji. Cofnęliśmy się za Borjomi, skąd skręciliśmy w stronę Kutaisi, skąd marszrutka skierowała się w stronę Poti, by następnie odbić na południe i w końcu, po wielu godzinach dotrzeć do Batumi.

Po godzinie siedemnastej dotarliśmy do Batumi. Skontaktowaliśmy się z Bellą- znajomą Dana, która miała nam pomóc w znalezieniu noclegu w mieście. Poprosiłabyśmy przyjechali do miejsca, w którym pracuje- najdroższego hotelu w mieście. Złapaliśmy taksówkarza i poprosiliśmy o podwiezienie do hotelu. Na miejscu czuliśmy się dość skrępowani, weszliśmy do największego budynku w Batumi, którym jest ekskluzywny hotel. Nocleg w nim kosztuje około tysiąca złotych.

Weszliśmy do tego miejsca brudni, spoceni, po kilku godzinnej podróży w stalowej puszce, z wielkimi plecakami na plecach, obładowani jak wielbłądy. Widok musiał być niesamowity, gdyż nasze postacie przykuwały uwagę hotelowych gości.

Bella od razu nas rozpoznała, poprosiłabyśmy spoczęli i przedstawiła nam możliwość noclegu. Okazało się, że jej koleżanka z pracy mieszka z bratem i mogą odstąpić nam jeden pokój za dwadzieścia pięć lari za noc. Dowiedziawszy się, że mieszkają prawie w centrum miasta, od razy przystaliśmy na warunki. Poza tym zarówno dziewczyna jak jej brat według zapewnień dobrze znali angielski. Ucieszyło mnie to niezmiernie, ponieważ wreszcie miałem okazję porozmawiać z jakimś Gruzinem bezpośrednio, bez potrzeby tłumaczenia przez Paulinę. Co prawda Vova potrafił mówić po angielsku, jednak jego zasób słów był dość ograniczony, a on sam nie był raczej rozmowną osobą.

Dziewczyna, u której mieliśmy mieszka- Nino, pracowała, więc musieliśmy poczekać na przyjście jej brata. Bella zaproponowała, że w tym czasie oprowadzi nas po hotelu. Przystaliśmy na ten pomysł. Plecaki powędrowały do magazynu, a my ruszyliśmy oglądać perełkę Batumi. Sale treningowe, siłownie, basen i restauracja na dwudziestym czwartym piętrze, z której roztacza się wspaniały widok na całe miasto- oto główne atuty tego hotelu.

Przyszedł po nas Ilia- brat Nino i zaprowadził do mieszkania. Szliśmy przez stare miasto, które jest przepiękne. Wywarło na mnie ogromne wrażenie, szczególnie, że już się ściemniło, a miasto w świetle latarni prezentowało się wspaniale.

W czasie drogi Ilia opowiedział trochę o sobie i o mieście. Jest artystą, gra na pianinie, napisał własną symfonię i pracuje nad operą, poza tym grywa w szachy i uczy się kilku języków. Od razu poznałem, że to przyjazny, miły facet.

Weszliśmy do mieszkania, rozpakowaliśmy się i kolejno wzięliśmy kąpiel. Po mniej więcej trzech godzinach po wejściu do mieszkania byliśmy już czyści i zadomowieni w nowym miejscu. Artysta zaproponował wspólny spacer po Batumi, na co chętnie przystaliśmy.

Miasto założone w X w., obecnie stanowi jeden z najlepiej znanych gruzińskich kurortów wypoczynkowych. Jest stolicą Autonomicznej Republiki Adżarii, która jest częścią składową Republiki Gruzińskiej. W 2009 roku zamieszkiwało je 121 525 osób. Batumi nocą wygląda rewelacyjnie. Jest kolorowe, zadbane, wszędzie są światła podświetlające budynki i palmy.

Między plażą, a ulicą Ninoshvili znajduje bardzo duży park, który muszę przyznać spodobał mi się w mieście najbardziej. W parku tym oglądaliśmy pokaz tańczących fontann, które według słów Ilia są na drugim miejscu w Europie po paryskich. Po tym, co widziałem nie mogę wątpić w prawdziwość jego słów. Pokaz był wspaniały. Chodnikiem obok plaży przespacerowaliśmy się do kolejnej tańczącej fontanny, która znajdowała się na jeziorze przy ulicy Sheriff Khimshiashvili. Niezwykle wyglądał sam chodnik, którym się poruszaliśmy. Otóż po jego obu stronach posadzone są palmy, które z wyglądu przypominają zakopane do połowy w ziemi ananasy i podświetlone są lampami na zielony kolor. Bardzo sympatyczny widok, który mi zapadł w pamięć, Batumi będzie mi się zawsze kojarzyło z tymi palmami.

Było bardzo późno, gdy dotarliśmy do drugiej fontanny, więc spędziliśmy przy niej trochę czasu i ruszyliśmy w drogę powrotną do mieszkania. Mały rekonesans został dokonany, wiedziałem już, co mieliśmy robić przez kilka kolejnych dni. Trochę po północy wróciliśmy do mieszkania i od razu poszliśmy spać.

Dzień 10 26.09.2010

Wstaliśmy z samego rana i zdziwiliśmy się bardzo, gdy okazało się, że gospodyni przygotowała nam śniadanie, które w zasadzie ilością jedzenia przypominało obiad. Nie umawialiśmy się na nocleg z wyżywieniem, jednak Nino nalegała, żebyśmy się poczęstowali, co też uczyniliśmy. Po śniadaniu wypiliśmy z nią kawę i powiedziała nam gdzie warto się udać. Spakowaliśmy manatki i poszliśmy na plażę.

Plaże Batumi niestety nie są piaszczyste tylko kamienne. Mimo wszystko rozbiliśmy się z karimatami na kamieniach i wygrzewaliśmy na słońcu. Woda w Morzu Czarnym była czysta i ciepła. Jedynym mankamentem były meduzy, których dość sporo znajduje się w wodach tego morza oraz moje braki w umiejętności pływania. Morze jest głębokie i już kilka metrów od brzegu zakrywa człowieka, "pluskałem" się więc niedaleko od brzegu i postanowiłem, że w Warszawie koniecznie wykupię karnet na basen. Plaża ogólnie nie była zatłoczona, wrzesień nie jest sezonem turystycznym, z czego bardzo się cieszyłem, przynajmniej mieliśmy święty spokój.

Po kilku godzinach na plaży zawinęliśmy się z powrotem do mieszkania, gdzie skorzystaliśmy z kąpieli i poszliśmy do świetnej restauracji na obiad.

Restauracja Ukraina mieści się przy ulicy Gogebashvili i serwuje kuchnię gruzińską oraz ukraińską. Ceny są w miarę przystępne, za dwadzieścia sześć lari na dwie osoby zjedliśmy pełen obiad, wypiliśmy po piwie i zapłaciliśmy 10% napiwek, który automatycznie doliczany jest do rachunku. Jedynym mankamentem był fakt, że musieliśmy dość długo czekać na jedzenie, ale jego smak zrekompensował czekanie.

Następnie wróciliśmy do mieszkania i razem z Ilią poszliśmy na spacer. Kręciliśmy się ponownie w okolicy ulic Ninoshvili i Rustaveli. Obejrzeliśmy budynek Uniwersytetu i przejechaliśmy się diabelskim młynem, który znajduje się zaraz przy Uniwersytecie. Koszt biletu dwa lari od osoby, wrażenia- niesamowite. W parku, który tak szczególnie przypadł nam do gustu chętni mogą pograć w szachy. Widziałem kilkanaście osób, które bawiły się przy szachownicach.

Ponownie obejrzeliśmy pokaz tańczących fontann, następnie pospacerowaliśmy uliczkami starego miasta i wróciliśmy do mieszkania. Postanowiliśmy, że nigdzie się już nie ruszamy. Wcześniej zastanawialiśmy się jeszcze nad przejazdem z Batumi do Lagodechi, gdyż tak czy siak musieliśmy dotrzeć do Tbilisi, a posiadając dwa dni zapasu moglibyśmy wyskoczyć do Kachetii. Jednakże po podliczeniu finansów stwierdziliśmy, że ostatecznie zostaniemy do końca pobytu w Gruzji w Batumi i skorzystamy z odrobiny słońca przed powrotem do Polski, gdzie temperatury spadły właśnie do pięciu stopni na słońcu.

Dzień 11, 12, 13 27-29.09.2010

Żeby nie rozpisywać się niepotrzebnie o leżeniu na plaży ostatnie trzy dni opiszę skrótowo. Większość czasu w ciągu dnia spędzaliśmy nad morzem, gdzie korzystaliśmy z kąpieli słonecznej oraz pływaliśmy trochę.

Poza tym sporo czasu spędzaliśmy z gruzińskimi gospodarzami. Dyskutowaliśmy przy śniadaniach i obiadach, a wieczorami siadaliśmy razem przy komputerze, my pokazywaliśmy zdjęcia z Polski, szczególnie rodzinnego Drohiczyna i Podlasia ogółem, oni puszczali gruzińską muzykę i pokazywali filmy z gruzińskimi narodowymi tańcami na serwisie youtube. Grywałem jeszcze z Ilią w szachy, był dobrym przeciwnikiem, o wysokim poziomie, który zadziwiał swoją skromnością. Ilia był dumny z gruzińskich szachistów i szachistek, którzy na tegorocznej olimpiadzie szachowej, odbywającej się właśnie w okresie, gdy mieszkaliśmy w Batumi, zaliczyli dobry występ. Szachiści zajęli, co prawda trzydziestą pozycję, za to szachistki były na trzecim miejscu.

Miejsce, które odwiedziliśmy i które warte jest szerszego wspomnienia to ogród botaniczny w Batumi. Koszt wstępu wynosił sześć lari od osoby, dojechaliśmy do niego marszrutką z miasta, gdyż ogród mieści się poza nim. Założony w 1880 roku przez rosyjskiego botanika o nazwisku Krasnov, podzielony jest na sektory, z których każdy reprezentuje odpowiedni rejon świata. Na przykład w sektorze wschodnia Azja obejrzeć można rośliny pochodzące między innymi z Chin. Ogród znajduje się nad samym morzem i widok z jego ścieżek jest wspaniały. Ciekawa roślinność na tle błękitnego nieba i czystych wód Morza Czarnego- rzecz warta zobaczenia.

Wspomnę jeszcze o znanych z piosenki Filipinek herbacianych polach Batumi. Otóż obecnie praktycznie się ich nie spotyka, gdyż uprawa herbaty przestała się opłacać ze względów ekonomicznych. Niegdyś uprawiano zieloną herbatę, teraz pola są zaniedbane i odwiedzają je tylko krowy.

Na ulicy Mazniashvili, niedaleko skrzyżowania z ulicą Abashidze znajduje się punkt, w którym można kupić bilety na pociąg z Batumi do Tbilisi. Istnieje kilka typów pociągów- dzienne za ponad dwadzieścia lari i kilka rodzajów nocnych. Za czterdzieści lari dostaje się bilet w dwuosobowym, zamykanym przedziale z łóżkami, za dwadzieścia lari w czteroosobowym, zamykanym z łóżkami, a za czternaście w przedziałach otwartych z łóżkami. Kupiliśmy dwa bilety w jednym przedziale czteroosobowym i 29 września o wpół do północy siedzieliśmy już w swoim przedziale, a pociąg mknął już w stronę stolicy.

Dzień 14 30.09.2010

O godzinie siódmej piętnaście byliśmy już w Tbilisi. Noc w pociągu minęła spokojnie. Metrem ze stacji Vagzali dojechaliśmy na stację Rustaveli. Tam poczekaliśmy trochę, aż otworzą McDonald i zamówiliśmy po zestawie, dzięki czemu coś tam zjedliśmy i mogliśmy siedzieć w restauracji ile tylko chcieliśmy. Spędziliśmy tam ponad cztery godziny. W czasie, gdy jedna osoba siedziała przy napoju i pilnowała rzeczy druga była w łazience i się ogarniała. Rozbawiła mnie mina mężczyzny, który wszedł do męskiej toalety w czasie, gdy myłem przy umywalce uszy.

Później zarzuciliśmy dobytek na plecy i ruszyliśmy trochę pospacerować po Tbilisi, obejrzeliśmy Polską ambasadę na ulicy Braci Zubalaszwili 19, później poszliśmy do informacji turystycznej na Placu Wolności dowiedzieć się jak dojechać na lotnisko. Okazało się, że z przystanku na ulicy Rustaveli bezpośrednio przy Placu Wolności, odjeżdża autobus numer trzydzieści siedem, który dojeżdża do lotniska. Lepiej jechać nim i zapłacić czterdzieści tetri, niż płacić trzydzieści lari za taksówkę. Następnie poszliśmy do parku Dedaena przy rzece Mtkvari, gdzie spędziliśmy kolejne cztery godziny, głównie obserwując czterech strażników miejskich, którzy pilnowali parku i wyraźnie im się nudziło.

Poszliśmy jeszcze do sklepu z winami, żeby kupić kilka butelek do Polski i autobusem pojechaliśmy na lotnisko. Na miejscu przepakowaliśmy swoje graty, tak żeby zmieścić po cztery butelki wina w każdym plecaku. Bez płacenia cła można przewieźć cztery litry wina na osobę. Później spaliśmy na zmianę na sztucznej trawie, znajdującej się w środku lotniska. Ponieważ Paulina twierdziła, że ochroniarzom ten pomysł się nie spodoba, to pierwszy się położyłem, ponieważ szczerze mówiąc nie obchodziła mnie opinia ochroniarzy. Po trzech godzinach zmieniliśmy się i, gdy siostra spała ja czuwałem.

O godzinie piątej nad ranem czasu lokalnego, czyli o trzeciej nad ranem w Polsce, wiedliśmy do samolotu. Przed godziną siódmą rano pierwszego października 2010 roku byliśmy już z powrotem w Warszawie. Przywitał nas lekki deszcz i pięciostopniowa temperatura. Wróciliśmy do szarej rzeczywistości.

Podsumowanie

Mówi się, że podróże kształcą. Czego nauczyłem się podczas wyjazdu do Gruzji? Otóż nauczyłem się, że nawet samemu niewiele posiadając można wiele dawać innym. Człowiek bez drugiego człowieka jest niczym, a otwartość na świat i ludzi jest cechą wartą najwyższego szacunku. Doceniłem też naukę obcych języków i postanowiłem rozpocząć naukę języka rosyjskiego i gruzińskiego, postanowienia dotrzymuję.

Gruzini to wspaniały, wielki naród mieszkający w państwie może i małym, ale pięknym, które oferuje wiele możliwości spędzania czasu- od wylegiwania się na słonecznych plażach Batumi, przez zwiedzanie wielu wspaniałych zabytków do szwędania się po górach i bezdrożach.

Zebrałem wiele cennych doświadczeń, które pomogą mi w przyszłych podróżach. Popełniłem również wiele błędów, jednak zważywszy na to, że był to pierwszy samodzielny wyjazd w dodatku do tak odległego i raczej nietypowego zakątka świata, wydaje mi się, że mogę je sobie wybaczyć. Nie przysporzyły wielu problemów za to pozwoliły uzyskać nowe doświadczenie. Przede wszystkim stwierdziłem, że należy jak najwięcej podróżować autostopem. Poza tym nigdy, przenigdy nie należy brać ze sobą namiotu, jeśli nie ma się stuprocentowego zamiaru w nim spać. My nie skorzystaliśmy ze swojego, a ja musiałem dźwigać przez cały czas dodatkowe pięć czy sześć kilogramów. Poza tym powtórzę jeszcze raz- trzeba jak uczyć się języków, jak największej ilości, jak najpilniej. To najlepsza inwestycja w siebie.

Przedstawię teraz krótki kosztorys wyjazdu (ceny podawane po przeliczeniu złotówek na dolary, a następnie dolarów na lari, więc przy innych kursach walut koszta te mogą opcjonalnie wzrosnąć albo zmaleć):

1. Noclegi- 378zł
2. Dojazdy (busy, taxi, pociągi, autobusy itd.)- 341zł
3. Wejściówki do obiektów- 45zł
4. Jedzenie (wszystkie koszta- zakupy i restauracje)- 588,60zł
5. Pamiątki- 155,70zł
6. Inne wydatki:
Korzystanie z kawiarenek internetowych- 12,60zł
Kupno mapy- 36zł
Kupno papierosów, które przywieźliśmy do Polski, karton- 36zł
Kupno wina, przywiezionego do Polski- 116,64zł za 8 butelek.
KOSZT CAŁKOWITY- 1709,54zł na dwie osoby, bez kosztów biletów lotniczych.
Napisane na podstawie własnych przeżyć. Informacje historyczno-kulturowe zasłyszane od autochtonów i spotkanych turystów

Wszelkie prawa zastrzeżone © Copyright by kaukaz.pl