zdjęcia i fotografie góry Kaukaz, Gruzja, Armenia, Azerbejdżan, turystyka, podróże, wyprawy, gospodarka, bezpieczeństwo, zabytki, zwiedzanie, trekking, Morze Czarne, wybrzeże, Tbilisi, Batumi, Mccheta, Kazbek, Kazbegi, Wardzia
strona główna strzalka relacje strzalka Bakijski skwar

Bakijski skwar - Marcin Kogut

konkurs na najlepszą relację z podróży na Kaukaz 2010

Relacja z wyprawy do Azerbejdżanu w sierpniu 2010 roku

część 2


Gobustan - wulkany błotne

Gobustan

Wstajemy rano, ale niezbyt wcześnie, jemy śniadanie. Dziś planujemy się wybrać do Gobustanu. Za radą naszych gospodarzy udajemy się autobusem a potem metrem do stacji 20 Janavar skąd mają odjeżdżać autobusy w tym kierunku. Panuje tam nieopisany chaos a zagadywani ludzie, mimo że chcą pomóc to udzielają nam sprzecznych informacji. Wreszcie najbardziej przekonywujący wydaje się gość, który mówi nam, że musimy dojechać w rejon Placu Aznieftu a tam wsiąść w autobus do Gobustanu. Jedziemy wskazanym autobusem do centrum, dość długo, tam znów się kogoś pytamy, gość łapie nam autobus, który dowiezie nas do przystanku skąd jeżdżą autobusy w interesujące nas miejsce. Docieramy do pętli autobusowej na przedmieściach i ładujemy się do autobusu. Po chwili ruszamy. Siedzimy z przodu, mamy więc dobre pole widzenia. Ruch odbywa się "po kaukasku" czyli z pogwałceniem przyjętych u nas zasad bezpieczeństwa drogowego. Do Ani przysiada się gość w mundurze, który okazuje się celnikiem jadącym do pracy na pobliskie lotnisko. Sporo opowiada o sobie, Azerbejdżanie, jak już wspomniałem są bardzo otwarci. Wysiadając instruuje jeszcze kierowcę aby pokazał nam gdzie mamy wysiąść. Wysiadamy wprost na czekających na turystów taksówkarzy. To jedyny sposób dotarcia do wulkanów błotnych i do petroglifów. Negocjujemy cenę, uzupełniamy zapas wody w pobliskim sklepie i ruszamy. Łada 2107 mknie przez bezdroża do wulkanów błotnych zostawiając za sobą tuman kurzu. Droga nadaje się raczej pod auto terenowe ale nasza Łada daje rade.


Prawdziwy księżycowy krajobraz

Po drodze mijamy miejsce gdzie samoczynnie z wnętrza ziemi wycieka ropa. Jeszcze tylko podjazd pod stromą górę i naszym oczom ukazuje się księżycowy krajobraz - na płaskim terenie sterczy kilkadziesiąt stożkowatych kształtów. Krajobraz jest naprawdę księżycowy, idealny do kręcenia filmu o zagładzie ziemi.



Błotny wulkan z bliska

Wspinamy się na wulkany aby zobaczyć je z bliska. Niektóre bulgoczą jak gotowana zupa inne raz na czas wyrzucają z siebie szarą maź. Niektóre całkiem wysoko, trzeba uważać aby nie zostać oplutym. "Produkt" wulkanów jest szary, nie jest ciepły ale za to oleisty w dotyku. Nasz kierowca mówi, że to zdrowe na reumatyzm. Przyczyną tego rzadkiego w świecie zjawiska jest występująca ropa i ulatniający się gaz. Z małego płaskowyżu, na którym stoją wulkany rozciąga się wspaniały widok na Morze Kaspijskie oraz okoliczne góry, z których jedna, jak mówi nasz kierowca, jest wygasłym "prawdziwym" wulkanem. Po bogatej sesji zdjęciowej udajemy się dalszą drogę. W międzyczasie do wulkanów dociera trzyosobowa grupa Niemców. Ich Łada stoi jednak na równinie na dole, z podniesioną maską co nasz kierowca z wyraźnym zadowoleniem kwituje komentarzem, że jego auto jest dużo lepsze. Jedziemy przez pustkowie z zawrotną prędkością a jak już wspomniałem droga nadaje się dla samochodów terenowych. Kierowca włącza muzykę, takie trochę azerskie disco polo i w jej rytm jedzie. jeszcze szybciej. Kierujemy się do petroglifów - świadectwa życia ludzi na tych terenach już czasach prehistorycznych.


Gobustan - wejście do rezerwatu archeologicznego

Odkryto je przypadkowo w latach 30-tych XX wieku. Do dziś ujawniono ok. 6 tysięcy rysunków oraz około 100 tysięcy różnych przedmiotów mających około 34 - 36 tysięcy lat! W roku 1966 stworzono tu rezerwat archeologiczny zajmujący ponad 4 tyś ha. Kupujemy bilety (chyba 3 manaty), zwiedzamy małą ekspozycje przedstawiającą życie ludzi pierwotnych oraz kilka znalezisk archeologicznych i ruszamy w teren po między skały. Nasz kierowca prezentuje nam działanie kamiennego "telegrafu" służącego naszym prehistorycznym przodkom. Docieramy do pierwszych rysunków. Przedstawiają zarówno ludzi jak i zwierzęta. Jest ich naprawdę dużo! Obchodzimy ścieżką wyznaczoną do zwiedzania udostępnioną część terenu. Żar leje się z nieba. Z rezerwatu rozciągają się wspaniałe widoki na morze i okolice. Usatysfakcjonowani wracamy naszą taksówką, kierowca jednak zbacza w z głównej drogi. Chce nam pokazać jeszcze kamień z inskrypcją wyrytą przez żołnierza legionów rzymskich, którzy tu dotarli.



Kamień z wyrytą przez żołnierza rzymskich
legionów inskrypcją w Gobustanie

Głaz jest ogrodzony ze wszystkich stron wysokim metalowym ogrodzeniem, także można go oglądać jedynie z odległości. Wracamy drogą do punktu wyjścia na przystanek, a tu nagle z drogi bocznej, bez zachowania jakichkolwiek środków ostrożności wyjeżdża łada wymuszając na nas pierwszeństwo. Nasz kierowca wprawnym manewrem unika zderzenia ale przekleństwom i "baranom" nie ma końca. Taksówkarz mówi, że tamten to miejscowy głupek. Docieramy na miejsce, płacimy za kurs (25 manatów) i żegnamy się z kierowcą, życząc sobie wzajemnie szczęścia.



Przykład petroglifów
w rezerwacie archeologicznym


Widok na okolice rezerwatu archeologicznego
i Morze Kaspijskie


Gobustan - widok na okolice
rezerwatu archeologicznego i Morze Kaspijskie


Wraz z miejscowymi czekamy na autobus do Baku. Stoimy za wiatą przystanku by choć trochę schronić się przed palącym słońcem. Pewnie przeoczylibyśmy autobus gdyby nie miejscowy koleś, który nas zawołał pokazując na oczekujący pojazd. Docieramy do pętli na przedmieściach i tam przesiadamy się na autobus do centrum. Wysiadamy w rejonie ulicy Usejnowa skąd startuje kolejka na wzgórze do Parku Państwowego. Jest to miejsce upamiętniające ofiary zamieszek z Armią Czerwoną w 1990 roku oraz poległych w Karabachu. Na wzgórzu jest także meczet odbijający się ciekawie w szklanej elewacji pobliskiego wieżowca. Ale przede wszystkim z parku roztacza się wspaniały widok na całe Baku. Naprawdę panorama jest imponująca. Szczególnie pięknie widać zatokę oraz port floty kaspijskiej z okolic wiecznego znicza. Chcemy wejść wyżej ale drogę zagradza nam policjant pokazując, że tam nie wolno. Zjeżdżamy kolejką na dół i jemy coś w centrum, potem snujemy się po nadmorskim bulwarze. Dziś mecz Karabachu Agdam z Wisłą Kraków. Czasem zaglądamy do knajp gdzie włączone są telewizory, dzięki czemu wiemy, że oczywiście przegrywamy. Trzeba jechać na kwaterę. Czekamy na nasz autobus ale mimo, że upłynęło już chyba 45 minut autobusu nie ma. Nikt nie umie nam powiedzieć czy jeszcze będzie. Tymczasem obserwujemy inne autobusy wiozące kibiców z meczu. Widać że są uradowani ze zwycięstwa, skandują "Karabach" ale nikt się nie rozbija, nie wszczyna żadnych awantur, panuje spokój i kultura. Podejmujemy decyzję ze jedziemy innym autobusem, trzeba do niego przejść jedną przecznicę dalej. Wsiadamy i upewniamy się u kierowcy, że jedziemy w dobrym kierunku. Kierowca nie jest pewien co do nazwy ulicy i po chwili orientujemy się, że po azerbejdżańsku na temat naszej ulicy dyskutuje pół autobusu. Przemieszczamy się w dobrym kierunku. Ale za to okrężną trasą i do punktu docelowego jedziemy ponad 50 minut! Przynajmniej mamy okazję na zobaczenie pewnych scenek rodzajowych nadających koloryt miejscu. Kierowca prosi młodego chłopaka, który także jest pasażerem aby przyniósł mu od kierowcy autobusu jadącego w przeciwnym kierunku butelkę z piciem. Ten idzie i przynosi. Inną ciekawostką jest płacenie za przejazd. Płaci się kierowcy wysiadając. Ludzie nawet jeśli wysiadają środkowymi drzwiami to podchodzą do pierwszych i płacą kierowcy. Ale dwóch młodych spryciarzy chciało się oddalić nie płacąc - natychmiast zostali ostro skarceni przez innych pasażerów i potulnie poszli zapłacić - ot kontrola społeczna. W trakcie jazdy kierowca, przy okazji rozmowy z nami, chyba trzy razy podkreśla, że oni bardzo szanują nasz naród. Szczęśliwie docieramy do domu, prysznic i spać.


Jeden z meczetów w Nardaranie

Nardaran - zupełnie inny świat

Na następny dzień jedziemy do Nardaranu. Jest to położona blisko Baku miejscowość, będąca centrum ortodoksyjnego Islamu, w której chcemy zobaczyć meczet, największy w Azerbejdżanie. Wsiadamy do wskazanej przez miejscowych marsztutki. Od razu zaczepia nas współpasażer, trzydziestokilkuletni gość w tradycyjnej muzułmańskiej czapeczce. Ciekawie dopytuje o Polskę i o to co widzieliśmy już w Azerbejdżanie. Z lekkim zdziwieniem słucham jak wymienia znane nazwiska naszych piłkarzy z lat 80-tych XX w. Prosi także aby pokazać mu jak wyglądają polskie pieniądze. Mówi, że także jedzie do meczetu i że nas po nim oprowadzi. Nardaran jest wsią bardzo konserwatywną. Jadąc do niej marszrutką widzimy jak wracająca z Baku europejsko ubrana kobieta, po opuszczeniu busa natychmiast ubiera na głowę chustę. My także musimy być "przyzwoicie" ubrani - faceci długie spodnie, dziewczyny także zakryte nogi, ramiona i nakrycia głowy. I to nie tylko podczas zwiedzania meczetu, w samej wsi także.


Główny meczet Nardaranu i jednocześnie największy w Azerbejdżanie

Najpierw kierujemy się na cmentarz. Nasz przewodnik pokazuje nam groby niezgodne z duchem Islamu, głównie z czasów radzieckich, przedstawiające wizerunki osób zmarłych co jest niedopuszczalne w tym wyznaniu. Wchodzimy do czegoś w rodzaju kapliczki - to grobowiec siostry jednego z ważnych islamskich dostojników. Potem wchodzimy do meczetu. Jest to jego największa sala, nie jest jednak przeznaczona do modlitw. Nieco z boku stoi, jak nam wyjaśnia nasz przewodnik, makieta grobu jednego z dostojników. Grób właściwy jest w podziemiach. Wychodzimy drugim wyjściem z drugiej strony i naszym oczom ukazuje się kolejny, tym razem niski budynek. Trwają w nim modły, do środka nie wchodzimy. Ubieramy buty i schodzimy osobnym wejściem do podziemnej części meczetu. Tu w specjalnej przechowalni zostawiamy buty i wchodzimy do poszczególnych pomieszczeń. Gdyby nie nasz przewodnik to pewnie nigdy tam byśmy nie weszli. W pomieszczeniach trwają modlitwy - w osobnym modlą się mężczyźni, a w osobnym kobiety. Nasz przewodnik pokazuje nam także groby innych dostojników w tym także grób, którego makietę widzieliśmy na górze. Miejscowi patrzą na nas ciekawie. Przy wyjściu żegnamy się z naszym przewodnikiem, odbieramy buty, kręcimy się jeszcze chwilę wokół meczetu a potem idziemy zobaczyć budowlę, którą widać trochę dalej. Jest to coś w rodzaju twierdzy - wysoki mur obronny otaczający samotną basztę. W sumie nic ciekawego. Wracamy do centrum wioski, jej mury na każdym kroku są ozdobione wersetami z Koranu, robimy zakupy w miejscowym sklepie, w którym oczywiście nie ma żadnego alkoholu, za to jest bardzo miły sprzedawca i ładujemy się do marszrutki. Resztę dnia spędzamy zaglądając w różne zakamarki w centrum Baku oraz sącząc piwko na bulwarze nadmorskim. Upał daje nam się we znaki.

Świątynia ognia i naftowe pole

Ostatni nasz dzień w Azerbejdżanie to wyprawa do Surachanów, do świątyni zoroastryjskiej. Ale najpierw żegnamy się serdecznie z naszymi gospodarzami. Jedziemy z plecakami na dworzec aby tam zostawić je w przechowalni. Bilety już mamy kupione dzień wcześniej więc nie musimy się o to martwić. Postanawiamy sobie uprościć drogę na dworzec. W tym celu wysiadamy z autobusu przy pierwszej napotkanej, peryferyjnej stacji metra, gdyż nim szybciej dotrzemy do celu. Wchodzimy do budynku stacji objuczeni naszymi wielkimi plecakami, a tam, jak zwykle przy wejściu siedzi dwóch policjantów z marsowymi minami. Sprawdzają nasze plecaki wykrywaczami metalu, oczywiście w środku pełno żelastwa więc wykrywacze wydają sygnał dźwiękowy. Pytają nieufnie skąd jesteśmy. Gdy słyszą, że z Polski ich wyrazy twarzy zmieniają się o 180 stopni. Z groźnych i naburmuszonych, przejętych swoją rolą prawochronitieli stają się w mgnieniu oka rozwrzeszczanymi, machającymi rękami. kibicami! Futbol, Wisła, drą się na cały hol. Oczywiście o żadnej kontroli nie ma już mowy. Pytają gdzie jedziemy i pokazują nam jeszcze właściwy kierunek odjazdu metra. Na dworzec docieramy bardzo szybko, zostawiamy plecaki w przechowalni i jedziemy znów metrem do stacji Narimanow skąd odjeżdżają autobusy w interesującym nas kierunku. Surachany to miejscowość oddalona od Baku o ok. 15 km. Po około 20 - 30 minutach jazdy jesteśmy na miejscu. Zoroastryzm to jedna z najstarszych religii na świecie, liczy sobie jakieś dwa i pół tysiąca lat. Świątynia Ateszgiach, do której jedziemy istniała już w pierwszych wiekach naszej ery. Ta którą dziś możemy oglądać powstała w XVII - XVIII w. Otoczona jest wysokim murem, znajduje się tam muzeum. Wstęp trzy manaty, robienie zdjęć pięć. Centralnym punktem świątyni jest mały kwadratowy obiekt po środku którego płonie wieczny ogień. Ten który płonie obecnie podobno wcale nie jest wieczny tylko z gazociągu ale całe miejsce i tak jest bardzo ciekawe. Religia ta miała swoich wyznawców na ziemiach dzisiejszego Iranu i Iraku, zanim pojawił się tam Islam, obecnie najwięcej wyznawców ma w Indiach. Opuszczamy świątynie czcicieli ognia i udajemy się w kierunku pobliskich pól naftowych. Przy drodze walają się całe zwały śmieci, niektóre domy przeplatają się z szybami naftowymi, wygląda to tak jakby miały szyb na podwórku. Widok jest porażający. Po horyzont ciągną się wieże wiertnicze oraz urządzenia pompujące ropę. Gdzieniegdzie plamy ropy z samoczynnych przesiąków, bądź pozostałości po awariach. Dyskretnie robimy trochę zdjęć i filmów. Gdzieś blisko musi być bakijskie lotnisko - co chwile w niebo z rykiem silników wzbijają się samoloty. Jeden z nich robi wyjątkowo dużo hałasu. Patrzymy w niebo i naszym oczom ukazuje się znajomy kształt - Tu-154. Nazwy linii nie było widać. Wracamy do Baku i resztę dnia spędzamy odpoczynkowo - kilka dni ponad czterdziesto stopniowych upałów dość poważnie nas zmęczyło. Mieliśmy jeszcze zamiar popłynąć w rejs statkiem w Morze Kaspijskie ale zbyt długo delektowaliśmy się piwem Efez w jednej z knajp na bulwarze i stwierdzamy, że jest już zbyt mało czasu. Po zrobieniu zapasów jedzenia, wody i przede wszystkim alkoholu ładujemy się wieczorem do potwornie rozgrzanego bakijskim słońcem pociągu. Rusza punktualnie o 22. Przechodząca korytarzem prowadnica z sąsiedniego wagonu zaczepia nas entuzjastycznie oświadczając nam, że widziała nas kilka dni temu na stacji metra 20 Janavar. Cóż, do Azerbejdżanu nie przyjeżdża zbyt wielu turystów. Jeden z moich ulicznych rozmówców w Baku na takie moje stwierdzenie odparł bez owijania w bawełnę: -bo u nas nie ma demokracji. Patrzący na nas zewsząd "Ojciec Narodu" Hajdar Alijew przekazał przed śmiercią władzę swojemu synowi, Azerbejdżanem rządzi od lat klan nachiczewański. Klanowość jest wpisana w funkcjonowanie tego państwa. Po ulicach Baku mkną fury jakie trudno zobaczyć nawet w Polsce ale wystarczy wyjechać po za stolicę aby podziwiać na drogach jedynie łady i moskwicze w stanie często agonalnym. Bogate zasoby naturalne tego kraju służą raczej nielicznym, pozostali żyją nader skromnie. Policja obecna prawie na każdym kroku daje poczucie bezpieczeństwa, choć na Zakaukaziu czuję się i bez tego bezpieczniej niż w Polsce, to jednak należy pamiętać że służy ona głównie utrzymywaniu istniejącego status quo i jest mocno skorumpowana.

W ciągu tych kilku dni naszego pobytu w tym kolejnym kraju Kaukazu południowego, nie widzieliśmy za wiele, po za Baku i kilkoma miejscami na Półwyspie Apszeron oraz Gobustanem, ale to co zdążyliśmy zobaczyć bardzo nam się podobało. Na pewno nie żałuje tych sześćdziesięciu euro wydanych na wizę. Warto było tam pojechać, poznać tych ludzi, ich kulturę i zwyczaje, wdawać się w rozmowy z przypadkowymi ludźmi na ulicy, jakże ciekawymi obcych i bardzo przyjaźnie nastawionymi do Polaków. Zabytki Azerbejdżanu, również bardzo interesujące i jakże różne od spotykanych w krajach chrześcijańskich, nie tylko u nas ale także w nieodległej Gruzji są ciekawym przykładem wpływów perskich i arabskich na te ziemie. Warto odwiedzić Azerbejdżan.

Przed południem dnia następnego pociąg wtacza się na graniczną stację. Sprawna kontrola celna oraz paszportowa i ruszamy w kierunku Gruzji. Została kolejna pieczątka w paszporcie. Ciekawe czy tu jeszcze wrócę.?

Wszelkie prawa zastrzeżone © Copyright by kaukaz.pl