fot. Agnieszka Rostkowska
Opisy zamieszczone w przewodnikach, relacje podróżników, jak też pospolite plotki głoszą, że wizyta w Lahıç (wym. Lahycz) jest co najmniej obowiązkiem. Nasze wrażenia rozminęły się z tą obiegową opinią. Na każdym etapie. Zaczęło się od porannego autobusu, który ponoć bezpośrednio dojeżdża do Lahıç. Oprócz rezerwacji biletów miałyśmy gwarancję, że kierowca na nas poczeka w razie gdybyśmy się spóźniły i dotarły kilka minut po ósmej. Nic z tego. Autobus nigdy nie pojawił się na bakijskim dworcu. Nikt nawet o nim nie słyszał, a zapytałyśmy wszystkich, z którymi byłyśmy w stanie porozumieć się po rosyjsku. Pozostały nam poszukiwania innych środków transportu. Niestety pierwsza i ostatnia marszrutka tego dnia odjechała o piątej rano. Ale tak w końcu wygląda podróżowanie po Kaukazie. Zadowoliłyśmy się marszrutką do Ismaıllı (wym. Ismaylly) –miejscowości oddalonej od Lahıç o 20 km. W cenę biletu (5 AZN) wliczono nam trzygodzinne czekanie na zapełnienie się marszrutki. Po dotarciu do Ismaıllı, w biurze na stacji benzynowej uzyskałyśmy informację, że za dwie godziny odjeżdża autobus do Lahıç. Rzeczywiście przyjechał, ale tego dnia był to ostatni przystanek na jego trasie – deszcz unicestwił drogę prowadzącą do Lahıç, o czym dowiedziałyśmy się dzięki naszej łamanej turecczyźnie.
fot. Aleksandra Bors
Wepchnięte do taksówki liczyłyśmy, że samochód osobowy podoła zniszczonej drodze. Wtedy jeszcze nie zdawałyśmy sobie sprawy, że droga w zasadzie nie istnieje. Wyglądało to tak: z lewej przepaść, z prawej lawiny z błota i kamieni, po środku głazy i wyrwy. Kierowca co raz to chwytał za amulet zawieszony przy lusterku, a my zdrętwiałe ze strachu widziałyśmy krople potu spływające mu z czoła. Beletrystyka? Chciałybyśmy, ale niestety wszystko co do joty jest prawdą. Grunt, że dotarłyśmy, wcześniej pokonując rwącą rzekę, która na tym fragmencie drogi zajęła jej miejsce. Rzekoma kwatera u rodziny okazała się dobrze prosperującym hotelem (posiłek złożony z pomidora, bakłażana, ziemniaka i piwa – 12 AZN, w Baku za te pieniądze byłybyśmy syte przez cały dzień), a sama wieś odnowionym skansenem. Próbuje się jednak podtrzymywać iluzje – ponoć palenie jest zabronione, a kobiety powinny mieć na sobie spódnice lub długie spodnie. Spacer po wsi także rozczarowuje: ledwo uniknęłyśmy zlinczowania przez dzieci wygrażające nam kijem, czemu przyglądali się znudzeni mieszkańcy nie raczący nawet odpowiedzieć nam na dzień dobry. O świcie więc z ulgą znalazłyśmy autobus powrotny, który według wszelkich praw logiki i techniki nie powinien już działać. Będąc znów w Ismaıllı wyruszyłyśmy w dalszą podróż.
fot. Aleksandra Bors
fot. Agnieszka Rostkowska