zdjęcia i fotografie góry Kaukaz, Gruzja, Armenia, Azerbejdżan, turystyka, podróże, wyprawy, gospodarka, bezpieczeństwo, zabytki, zwiedzanie, trekking, Morze Czarne, wybrzeże, Tbilisi, Batumi, Mccheta, Kazbek, Kazbegi, Wardzia
strona główna strzalka relacje strzalka Podróż to ciągłe przeżywanie

Podróż to ciągłe przeżywanie - Olga Szczeblewska

konkurs na najlepszą relację z podróży na Kaukaz 2010

podróż: 2010r., Gruzja

część 2

16.01.10 Tour the bazaars i Gori

Od 2 dni brodzę w bazarowym błocie. Spadło trochę deszczu i to wystarczyło by publiczną przestrzeń przemienić w czarną, błocistą odchłań:). Bazar w Rustawi w nowej części miasta, bazar w Tbilisi koło stadionu Dynamo Tbilisi, bazr przy Didube, a jeszcze jutro czeka mnie Lilo...Bazarki, niestety jak wszędzie, zalewa chińskie badziewie, coraz mniej frajdy. Jest trochę babuszek z pierszuką, chłopków z ziemniakami, jakichś domowych wypieków, serów, wędzonych rybek ...ale tez masa tandetnych gadźetów, dresów z czterema paskami i kurtek ze skaji. Poza tym te przesympatyczne babuszki ciągle mnie naciągają i nie wydają poprawnie reszty. Za 5 kiszonych ogórków zapłaciłam dziś 4 zł. Pogniewam się chyba na bazarki i moje babuszki.

Wyjazd do Gori,

Turystyka w Gruzji jest tylko dla zawziętych osobników

wysiadasz z metra i wpadasz w bazarowy wir, gdzie tu właściwie jest dworzec, tak jakby był tylko dodatkiem ..

marszrutkowy zawrót głowy na Didube, błoto, naganiacze, terkot silników, babki z bananami, obrazkami świętych, fatałąszkami, cigaretami i czym tam jeszcze potem marszrutkowa, pędząca z zawrotną prędkością sardynka w puszcze

i znów terkot, mandarynki, naganiacze, banany, kurczaki ...bazaro- dworzec w Gori

Mimo to warto. Muzeum robi wrażenie. W tym miejscu jakby zatrzymał się czas. Babeczka- przewodnik z powagą, ciekawie opowiada historię życia Stalina. Masa zdjęć, pism, fragmentów z gazet, obrazów, prezentów, czy chociazby kibelek na którym siedział (w przedziale pociagu, którym się poruszał).

25.01.10 Tańce, hulanki, swawole

Biesiada gruzińska

Jedzą, piją, lulki palą,
Tańce, hulanki, swawole;
Ledwie karczy nie rozwalą,
Dalej w koło hejże, hola!*

Mam wrażenie jakbym cofnęła się w czasy wielkich biesiad, które opisywał Mickiewicz, czy Sienkiewicz.

Te przemowy, te toasty, te braterskie uściski, wino pite prosto z glinianych dzbanuszków lub bawolich rogów, tradycyjne tańce, gra na gitarze, ballady, pieśni, chóralne śpiewy przy stole..sałaty, mięsiwa, dzbany wina ...donoszą i donoszą ...tylko wielkiego prosiaka z rusztu brakuje p.s pewnie w menu nie mają:)

Tymczasem to XXI wiek, a przy stole siedzą sami 20-30 latkowie...

Sama wyżerka aż tak nie dziwi, w końcu i my Polacy, potrafimy pojeść i popić. Co jednak wspaniałe, to niezwykła muzykalność Gruzińskiego narodu. Prawie każdy ma jakiś ukryty talent. Ten zagra na gitarze, ten na harmonii, tamten zatańczy jakąś prawie baletową figurę, inni grupą zaśpiewają pieśń na kilka głosów...niezwykłe...i tacy niepozorni. Wczoraj przyszedł jeden taki, czerwony na twarzy, trochę przepity i tak siedzi zmęczony...a gdy pan DJ-grubasek puścił coś z tradycyjnej gruzińskiej muzyki ten wyskoczył i zaczął wyczyniać niezwykłe rzeczy na parkiecie. Dołączyło kilka osób i nagle cała sala ożyła.

Jeżeli człowiek jest choć odrobinę wrażliwy na piękno zauważy, iż gruziński taniec tradycyjny opowiada zawsze jakąś historię. O walce, śmierci, strachu, o zauroczeniu, miłości i braterstwie. Figury, które wykonują tancerze są niezwykle ekspresyjne, tancerze są jednocześnie aktorami i tworzą niezwykły spektakl.
Mimo, iż taniec ten ma stare korzenie, wiele scen które przedstawia można wciąż odnieść do dzisiejszych czasów. Gruzini mianowicie nie ulegli jeszcze całkowicie wpływom zachodu. Braterska niezniszczalna przyjaźń, przywiązanie do rodziny, miłość do ojczyzny i wielka duma z bycia Gruzinem...są ciągle aktualne.

30.01.10 Kachetia w styczniowym słońcu

Od kilku dni jadąc z Rustawi w kierunku Tbilisi spoglądałam z utęsknieniem w kierunku majaczących w oddali, ośnieżonych szczytów Kaukazu. Miałam ogromną chęć wyrwać się z miasta i zbiżyć się do gór, odetchnąć świeżym powietrzem i wsłuchać się w ciszę.

Zaczęło się jak zwykle..marszrutkowy zawrót głowy. Pojechałyśmy z Magdą na dworzec (skupisko marszrutkowe) Samgori " otsiuda marszrutki w Sighnaghi nie ujeżajet" Posłano nas na dworzec Isani. I co " z Samgori ujeżdżajet, zdzies niet". "My tam uże byli" - to zdanie powtrzymy jeszcze kilka razy tego ranka. Dobra, jedziemy na dworzec Didube, tam coś sie znajdzie...Na Didube..."Wam nada pajechać w Ortaczała wagzal"...oki telepoczemy sie.marszrutą i mam wrażenie, że kręcimy się w kółko bez celu. Na Ortaczała jakiś człowieczek wydumał, że jedzie w tamtym kierunku to nas zawiezie marszrutą i potem wsadzi w takse za pare lari. Oki, ważne że jedziemy... a byłyśmy już u kresu wytrzymałości ...

Zwiedzamy przepięknie położone Sighnaghi i podziwiamy widok na dolinę Alazani i Kaukaz. Coś pięknego. Zaglądamy też do muzeum Pirosmaniego, Gruzińskiego Nikifora. Marszrutkowy zawrót głowy part two, przejazd do Telawi (przez Tsnori!+ jeszcze przesiadka na trasie). W Telawi przez ten nasze przejazdy lokalnymi środkami transportu jesteśmy juz dość późno. Marszrutek do Tbilisi już nie ma. Szukamy noclegu. Człowiek naczytał się o tym jaki to gościnny ludek i że wszędzie można przekimać za grosze. Pewnie tak, ale nie zimą. Ludki nie mają ogrzewania i narzekają, że ciła, ciła ...( gr. "zimno") Ostatecznie z pomocą taksiarza trafiamy do Turbazy. Jest ciepełko i dobry widok na góry. Jedyny problem to fakt, iż musimy uważac na nasz budźet, bo nocleg nie był początkowo planowany...ratuje nas stróż z turbazy przynosząc darmowe wino domowej roboty, rejon gdzie się znajdujemy (Kachetia) słynie z wyrobu wina. Ja troszkę przesadzam z tą degustacją i po jakimś czasie zaczynam tradycyjnie prawić życiowe morały...sory Madzia!:).

Rano lekki szum w głowie i brak sił, ale gdy wychylam się na balkon to odzyskuję witalność. Jest piękny słoneczny dzień, ani jednej chmurki, a widok zapiera dech w piersiach. Ruszymy do klasztoru w Alawerdi, tym razem z marszrutą poszło sprawnie. Klasztor robi wrażenie, ogromny (2-gi co do wielkości w Gruzji), stoi w dolinie, a w tle cudowne, białe szczyty Kaukazu. Maszerujemy do następnej wioski, skąd chcemy przedostać się do Gremi. Gremi to dawna stolica Kachetii (XVw), ale pozostalo z niej niewiele. Przepięknie położony na wzgórzu kościół i dzwonnica z obwarowaniami. Ostatni etap - zasłużony odpoczynek na wzgórzu z widokiem na pozostałoci twierdzy i powrót do Tbilisi.

Kilka zdjęć z wyprawy. Moj kieszonkowy aparacik nie jest w stanie oddać piękna Kachetii...ale nawet najdroższy nie odda zapachu wsi, świeżego górskiego powietrza, ciepła styczniowego słońca, to zostanie tylko w mojej głowie...

22.02.10 Into the wild

Gdy dotarłam do Lagodekhi w piątek było w mgliste i szare popołudnie. Pomyślałam, iż to jedno z najbardziej smutnych i przytłaczających miejsc jakie do tej pory widziałam w życiu.

Lagodekhi było w czasach ZSRR prężnie rozwijającym się przygranicznym miastem. Masa towarów eksportowana była do innych części Związku Radzieckiego. Podobno raz w tygodniu lądował na tutejszym lotnisku samolot, by zabrać z jednej plantacji ogórki na wielki bazar w Moskwie. Ludzie byli wówczas bogaci, budowali duże domym, jeżdzili mercedesami a miasto piękniało w oczach. Powstawały turbazy, restauracje, miejsca rozrywki. Dziś budynki te straszą przechodniów brakiem okien lub rozpadającym się dachem. Odnosi się wrażenie, iż przez ostatnie 20 lat czas się tu zupełnie zatrzymał. Przeraźliwa bieda wyłazi z każdego kąta. Głównym źródłem utrzymania ludków są ogródkowe zbiory warzyw i owoców oraz hodowla bydła, które wypasa się tu gdzie popadnie, również w Lagodeskim Parku Narodowym. Dzieci w szkole pytane co jadły na śniadanie odpowiadają najczęściej "kartoszki", na obiad "kartoszki" na kolację "nic nie było" ....bieda niepojęta. Za głowę się łapię, jak myślę o biesiadach w Rustawi, gdzie talerze z jedzeniem stoją jeden na drugim, bo nie ma ich gdzie stawiać...niezależnie od tego, jak duży byłby stół. Rodzice często nie posyłają dzieci do szkół, bo nie stać ich na marszrutkę ( 1-2 Lari = 1,7-3,4 zł), zresztą edukacja w Gruzji jest nieobowiązkowa, więc wielu rodziców uważa ją za stratę czasu. Bezrobocie, bieda, brak perspektyw, nuda i szarość...tak możnaby patrzeć na Lagodekhi i nie zobaczyć nic więcej.

Jednak gdy dzisiaj wyjeżdżałam z Lagodekhi po 3 dniach, było mi bardzo smutno opuszczać to miasteczko. Moje Lagodekhi to dziś moc szczerych, dziecięcych uśmiechów i uścisków, atmosfera radości i szczęścia, jaką udało nam się wspólnie stworzyć na sali sportowej w Lagodekhi, sympatyczna pani Zosia i energiczny pan Jurek, babuszka Karczewska, która przyjęła nas w swojej chatce opowiadając historię swojego skromnego życia, wnuczek babuszki, 23-letni Giorgi, który z wielką radością oprowadził nas po tzw. Zapowiedniku (części lagodeskiego parku). Masa osób które dziękowały mi za przyjazd i pomoc w organizacji imprezy (sportowego karnawału) , zapytując z nadzieją, czy zostanę na stałe zajmować się dzieciakami...

Moje Lagodekhi to też obraz krokusów i innych śladów wiosny w dzikim i wyjątkowym lagodeskim parku narodowym...szum dzikich potoków i wilgotne, świeże powietrze. To niesamowity luz i swoboda.

Ludzie mnie często pytają dlaczego wybrałam Gruzję na swój wolontariat. Poza ogromnymi walorami turystycznymi tego kraju jest drugi, główny powód. Wierzyłam po cichu, iż w Gruzji znajdę ludzi bogatych duchowo, szczerych, przestrzegających pewnych norm, trzymających się swoich wartości....chciałam czegoś się od nich nauczyć. A przynajmniej podpatrzeć..jak można inaczej żyć.
Zapomnieć o wyścigu szczurów, pogodni za pieniądzem ( chociaż te nigdy mnie nie dotyczyły...), zmądrzeć i wzbogacić się wewnętrznie. Przygoda z Ladodekhi była kolejnym młym kroczkiem w tym kierunku.

2.02.10 Polityka prospołeczna na basenie

Od tygodnia ( z przerwą na przeziębienie ) uczęszczam na basen.

Fajny ten nasz język, chociażby takie "uczęszczam", "bywam"...zapomniane na rzecz "chodzę". Za dużo dziś w mowie naszej komputera i j.angielskiego. Kiedyś to były czasy, siedziało się przed zeszytem ze słownikiem j.polskiego, synonimów, poprawnej polszczyzny... i tworzyło opowiadania, eseje, rozprawki,..dziś język ze skype'a i maili przenosimy do mowy...narka, buźka, pa, hejka, ech, szybsze życie to i język musi nadążać...

A więc basen. Już od dawna wybierałam się, by zajrzeć na czym ta tutejsza pływalnia polega. Jednakże Gruzini przestrzegali: " zimno, zimno, nie chodź tam..." przez moment zwątpiłam, ale nauczona doświadczeniem, iż Gruzin zawsze przesadza ( "tego nie rób, tam zimno, niebezpiecznie, tam nic ciekawego nie ma, jak ty sobie tam poradzisz, to daleko, tam trudno dojechać, tam nie da się dojechać...itd itd, a najlepiej siedź bezpiecznie w domu i nigdzie się nie ruszaj" ) postanowiłam sprawdzić na własnej skórze.

I co? Basenik jest ciepły i przyjemny. Woda ma przyjemną temperaturę zarówno w basenie, jak i pod prysznicami, czysto w miarę, jest muzyczka i co istotne spokój niesamowity. Bardzo mało ludzi zagląda na ten basen, zapewne ze względu na nieosiągalną dla wielu cenę ( 55 lari na miesiąc). Średnia ilość osób w basenie przed południem to 2-3.
Ciekawa była procedura przyjęcia mnie do grona uczęszczających. Basen chociaż pamięta czasy ZSRR jest miejscem dość elitarnym. Nie ma możliwości jednorazowego wejścia. Przed zapisaniem każdy osobnik powienien przejść badanie u lekarza ( sprawdzenie czy nie ma jakiejś choroby skóry: grzybica, półpasiec, drożdźyca, liszajec...). Zostałam wysłana na rozmowę z dyrektorem basenu, który tłumaczył mi na czym polega ta procedura. Chciałam miłemu Panu wytłumaczyć, iż jestem zdrowa, ale na samą myśl o mojej rosyjskiej konstrukcji " U mienia niet griba" wybuchnęłam na głos śmiechem. Pan Dyrektor podpytywał:
"W baseni wy chodzila?
Da, chodzila.
Wy adkuda.
Ja z Polszy..u nas niet takowoj osmotr"

Pan Dyriektor podumał, podpisał, kasiorkę zgarnął i posłam mnie na pływalnię.
Hah, że z Europy to niby bez grzyba!???

Zabawne, na tym basenie jest więcej pracowników niż klientów. Jedna babeczka robi za sejf przechowując w szufladzie telefony i kasiorę klientów, druga wpisuje dane do zeszycika... trzecia zastępuje branzoletki z czytnikiem kontrolując twój czas na basenie, jest jeszcze tzw instruktor na pływalni, czyli czwarta babeczka siedząca w kozakach i czytająca kobiece pisemko...

Na drzwiach powinni napisać:
kupując mega drogi karnet na basen, wspierasz walkę z bezrobociem w mieście Rustawi. Wot, Polityka prospołeczna.

5.02.10 supra

Wino jak prezentują Gruzini można pić na wiele sposobów...

podnosząc tradycyjnie szklankę ze stołu

(obowiązkowy toast Tamady poprzedzający przechylenie kieliszka)

stosując braterskie chwyty, całusy, uściski..
do dna!!

pijąc z glinianej miseczki podawanej wkoło...

Z bawolego rogu...

Z dwóch bawolich rogów..

Stojąc na krzesłach...

i tak dalej i tak dalej.....

10.02.10 jak stary kawaler

Coś ruszyło z moim projektem. Nie znoszę słowa projekt, Gruzini i ogólnie organizacje pozarządowe nadużywają go zdecydowanie. Projekt to według słownika j. polskiego
1. plan działania
2. wstępna wersja czegoś
3. dokument zawierający obliczenia, rysunki itp. dotyczące wykonania jakiegoś obiektu lub urządzenia

W przypadku gruzińskiego projektu ta druga pozycja pasuje świetnie.wstępna wersja czegoś.prowizorka i chaos. Coś co może stać się rzeczywistością, ale nie na pewno. Jakby wyznając starożytną filozofię Heraklita panta rhei, wszystko płynie, wszystko jest zmienne. Niebardzo czaję ich sposób rozumowania. Zawsze wychodziłam z założenia, że albo coś robię dobrze i dążę do celu, albo w ogóle się za to nie biorę. Ok., po licznych moich upomnieniach i przekładaniu terminu byłam w szkole i przeprowadziłam planowane zajęcia. Młodzież w wieku ok. 17 lat, liceum. Całkiem bystra grupa, aczkolwiek z wiedzą kiepsko. Nikt z grupy nie wiedział, gdzie na mapie Europy znajduje się Polska.musiałam napomknąć że naszym sąsiadem jest Ukraina, wówczas coś zaświeciło. To tylko pokazuje jak bardzo radziecka przeszłość odbija się wciąż na gruzińskim społeczeństwie. Sama zresztą musiałam się bardzo pilnować, by nie użyć sformułowania "My, z Europy", My, Europejczycy". Jedną prezentację poświęciłam Polsce, ale w postaci podobieństw łączących Polskę i Gruzję ( trudna historia, jeden wróg, tłusta mięsno-mączna kuchnia, religijność, umiłowanie do ucztowania i picia...itp. ). Niby sporo tych podobieństw i właśnie dlatego jesteśmy narodem lubianym przez Gruzinów i my również darzymy ich sympatią. Z drugiej jednak strony daleka droga jeszcze przed nimi, by zbudować państwo stabilne, bezpieczne, aby ludziom żyło się lepiej, nie mówiąc już o rozwiązywaniu problemów takich jak równouprawnienie płci, alkoholizm, narkomania, czy aborcja. Pod tym względem czasami automatycznie wrzucam Polskę do jednego worka z krajami zachodniej Europy, a Gruzję do tego drugiego- bloku wschodniego. Trzeba się bardzo pilnować by kogoś nie urazić i nie palnąć czegoś w stylu "U nas to jest tak. a u was.".

Dzieciaki i młodzież są fajne. Można odpocząć od nadmiernego analizowania życiowej sytuacji. W szkole w której byłam uczy się towarzystwo w bardzo różnym wieku od kilku lat do 18, szkoła jest mała, więc jeszcze bardziej dziwi gdy wszyscy wybiegają na przerwę. Kilkuletni ganiają się po korytarzu, podczas gdy starsi kombinują gdzie by tu szluga zajarać. Dzieciaki biegają, krzyczą, tupią nogami, z szerokimi uśmiechami na twarzach. Jak w Europie, jak i na całym świecie. Nie przejmują się głupotami typu emigrować nie emigrować, a czemu Ci lepiej zarabiają? itd. Młodzi też mają podobne problemy jak ci w Europie i większej części świata: jak zaliczyć sprawdzian, jak zagadać z dziewczyną, jak wygrać mecz w pile, co by tu porobić wieczorem.normalka. Fajni są. O, chciałoby się wrócić do tych beztroskich czasów.

Zajęcia poszły sprawnie. Młodzi słuchali z zaciekawieniem. Może poza kilkoma osobnikami z ostatniego rzędu ławek, ha, ale tacy też się znajdą w każdej klasie polskiej, angielskiej czy innej. Poza opowieściami o gruzińsko- polskich podobieństwach, przedstawiłam im możliwości wyjazdu związane z Wolontariatem Europejskim, zareklamowałam Borne Sulinowo?, i przeprowadziłam gry na zapoznanie. Na koniec przedstawiłam im pomysł przedstawienia (teatru), które chcę z nimi przygotować. Początkowo były opory. Żadna z dziewczyn nie chce grać wiejskiej kobitki ( mamy Jadwigi) ani grubej Gabrieli.ponadto większość osób w klasie to dziewczyny, a potrzeba też męskich postaci. Ostatecznie jednak, jakimś cudem, pojawiły się odważne osóbki i role zostały przydzielone. Brawo. Czekam z niecierpliwością na kolejne zajęcia.

Dni mijają mi dość leniwie. Po powrocie z Kachetii Tbilisi już nie robi takiego wrażenia, urocze to miasto dla ludzi przyzwyczajonych do miejskiego zgiełku, mnie powoli męczy hałas i smród spalin. Niby jakieś parki i zielona przestrzeń, ale jak pomyślę sobie o borneńskich alejkach nad jeziorem, Generalskim, Nadarzycach to marna to wersja terenów spacerowych. Nowe, odkryte miejsca to muzeum etnograficzne oraz muzeum lalek. Ciekawe i godne polecenia, Jak zwykle najbardziej podobał mi się widok na Kaukaz z terenów gruzińskiego skansenu. Acha, odkryłam jeszcze czym są publiczne łaźnie, a przynajmniej jeden ich rodzaj. Wyobrażałam sobie, że są to płytkie baseny z gorącą wodą, gdzie człowiek siedzi i się moczy do woli. A tu wchodzimy z Magdą w strojach kąpielowych a tam z 10 gołych bab pod czymś na kształt pryszniców, ale ze śmierdzącą jajami wodą. Widok był mało ciekawy bo baby, większość grubawe, szorowały stopy, pachy itd.hmmm, po kilku minutach stwierdziłyśmy, iż prysznic mamy w domu. Następnym razem może lepiej trafimy, są też rodzaje małych baseników, które można wynająć grupą na godzinę i to jest podobno optymalne rozwiązanie.

Ponadto łażę po bazarach, już wycwaniłam się trochę bardziej i wiem gdzie i co można taniej kupić. Dzisiaj wybrałam się na ten duży, w nowej części Rustawi. Jakiś smrodek mięsno-rybny się unosił. Prawdopodobnie dlatego, że przez kilka dni temperatura na dworze w ciągu dnia wynosiła ok. 15 stopni. Nie wspomniałam, że mięso i ryby nie leżą na bazarkach w lodówce. Nie, nie. Często w jednym miejscu obok siebie leżą ryby, majtki, oskubane kurczaki, kalesony, jaja, kosmetyki itp.

Królują jednak mandaryniarze. Dzisiaj widziałam taką starą niwę zapakowaną po sufit mandarynami, ale nie że tylko bagażnik, całe tylne siedzenie też! Mandarynki spożywa się tutaj w zatrważających ilościach, to dzięki nim pewnie jeszcze się nie rozchorowałam. Ponadto dobrze idą jabłka, kapusta, ziemniory i zielenina i przeróżne pestki. Gruzini uwielbiają pestki słonecznika. Mnie to trochę śmieszy, bo tzw siemki dłubią u nas głównie młodzi w szkole podstawowej, tutaj stary czy młody coś gryzie i to jacy są wyspecjalizowani i szybcy, nie do wiary. Zajrzałam też polskim zwyczajem do paru "lumpeksów", o dziwo rzeczy są tam stosunkowo drogie. Czyżby dlatego, że z zachodu przyjechały?

Po raz kolejny stwierdzam: człowiek - zwierzę stadne. Mieszkam sama już od miesiąca i zauważam pewne, rodzące się, złe nawyki. Zaczyna gromadzić wokół łóżka przeróżne przedmioty: kubki po kawie, talerze po kolacji, lakiery do paznokci, materiały do nauki języka, noszone skarpetki... Zaczyna się wieczorne podjadanie w łóżku przed laptopem, jedzenie śmieciowego żarcia typu frytki z ketchupem i majonezem, picie coca-coli ( całe życie jej nie piłam!), ponadto nie chce się śmieci iść wynieść, ubrania wpycha się na chama do szafy.łóżko staje się miejscem nauki, posiłku, szperania w Internecie, wieczornej gimnastyki i czym tam jeszcze.sprawę pogarsza fakt iż w sypialni jest ciepełko ( grzejniczek elektryczny), a kuchnia i łazienka są wyziębione, w związku z tym są twoim wrogiem i niechętnie je odwiedzasz.

Nie jest dobrze.

Wszelkie prawa zastrzeżone © Copyright by kaukaz.pl