W Wardenis, kiedy wychodziliśmy z miasta, by złapać kolejnego stopa w stronę jeziora Sewan, zostaliśmy "porwani" przez Ormianina, który przedstawił się jako Karen. Były szaszłyki, rozmowy na migi z niemym ojcem Karena, koncert ormiańskiej muzyki na akordeonie w wykonaniu gospodarza i niezwykle rodzinna atmosfera.
Kolejnego dnia Karen czytając w naszych myślach zawiózł z dala od ludzi nas na dziką plażę nad wschodnim brzegiem Jeziora Sewan 30 minut drogi piechotą od wioski Areguni. Beata łapała brąz, a ja z Mikołajem bezskutecznie łowiliśmy ryby. Wieczorami we troję piekliśmy parówki nad ogniskiem.
Po dwudniowej labie wróciliśmy do Erywania. Oczywiście po drodze było sporo przygód i kilka propozycji zostania na szaszłyki, kawę czy koniak, ale musieliśmy umiejętnie dziękować za gościnę i jechać dalej.
Z Erywania marszrutką dojechaliśmy do Wanadzor i dalej do Alaverdi, gdzie Beata chciała zobaczyć most zbudowany przez gruzińską królową Tamar I Wielką z rodu Bagratydów. Następnie ruszyliśmy w stronę granicy z Gruzją, gdzie planowaliśmy odwiedzić spotkanego rok wcześniej policjanta, który złapał nam stopa do przejścia granicznego. Po kilku ciekawych przygodach trafiliśmy do Noyemberyan, gdzie w domu Feliksa - naczelnika policji czuliśmy się jak u siebie.
Feliks był niezwykle hojnym gospodarzem: pokazał nam całą okolicę, zabawiał Mikołaja i obdarowywał zabawkami. My na odchodne dostaliśmy 3 litry wina i 4 kilogramy jabłek - dodatkowe 7 kilogramów do naszych 50 kg. Na koniec orzekł, że w razie potrzeby mamy dom w Armenii.